Pan Scorsese (2025) - recenzja, opinia o serialu dokumentalnym [Apple]. Mały, ale wariat
Martin Scorsese bezapelacyjnie jest jednym z najlepszych reżyserów w historii kinematografii. Jego styl i wyczucie są tak legendarne, że nawet kiedy zdarzy mu się potknąć, tłumy rzucają się na to potknięcie, chcą je analizować, z jednej strony pragnąc zrozumieć co nie zagrało, z drugiej spróbować lepiej poznać samego Marty'ego. Wychodząc naprzeciw tym pragnieniom, reżyserka Rebecca Miller zrealizowała pięcioodcinkowy dokument o życiu i twórczości pana Scorsese. I co to jest za dokument!
Wciąż uważam, że najlepszym filmem dokumentalnym, jaki było mi dane zobaczyć, był "Enio" z 2021 roku. Pisząc na świeżo po skończeniu ostatniego odcinka powiedziałbym jednak, że "Pan Scorsese" bardzo dokuczliwie depcze mu po piętach. To historia znacznie weselsza i pełna anegdot, niż film o Morricone, który przede wszystkim urzekł mnie warstwą emocjonalną i tym, jak wiele można się z niego dowiedzieć i nawet nauczyć (choć "Pan Scorsese" też zawiera kilka wskazówek dla osób pragnących emulować jego styl). Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ nie zwykłem wystawiać ocen punktowych filmom dokumentalnym, ale mimo to pragnę pokazać wyraźnie i zrozumiale dla wszystkich, z jak dobrym materiałem mamy tu do czynienia.
Historia podzielona została na pięć rozdziałów, każdy koncentrujący się na jakimś etapie życia i twórczości Marty'ego. Najpierw poznajemy jego młodość i początku kariery, do momentu, w którym poznają się z Bobem De Niro, następnie ich wspólną pracę i jej kontekst, pierwsze wtopy, powrót, problemy z uzależnieniem, powrót na szczyt i trwanie na nim przez pryzmat współpracy z Leo DiCaprio. Gdybym musiał przyczepić się do jednego elementu serialu, byłaby to zapewne jego długość. Ale nie mogę, bo tak jak zazwyczaj wolę bardziej zwięzłe historie, tak w przypadku Scorsese z miłą chęcią przyjąłbym godzinny odcinek poświęcony każdemu jednemu z jego filmów, przecięty historiami z tego, co działo się wtedy u niego prywatnie.
Pan Scorsese (2025) - recenzja, opinia o serialu dokumentalnym [Apple]. Żywe tempo
Oglądanie dokumentu o Scorsese jest niemalże porównywalne z oglądaniem któregoś z jego filmów. Świetna muzyka od gigantów takich, jak the Rolling Stones nadaje rytm bardziej żwawym, czysto wizualnym fragmentom serialu, a wypowiedzi samego Scorsese, jego montażystów, scenarzystów, przyjaciół, wśród których wymienić można na przykład Stevena Spielberga i Spike'a Lee, rodziny i innych osób wypełniają przestrzeń pomiędzy. No, prawie, bo do tego regularnie widzimy też fragmenty jego filmów, materiały zakulisowe, stare nagrania z epoki, o której akurat rozmawiamy.
Pani reżyser zdecydowanie zapatrzyła się na jego pomysłowy montaż dokumentu "Woodstock", w którym jednocześnie oglądamy dwie, a czasami nawet i trzy, dziejące się jednocześnie sceny, co miało sprawić, że poczujemy większą immersję, mocniej wciągniemy się w prezentowany obraz. W "Panu Scorsese" sytuacja wygląda odrobinę inaczej. W dalszym ciągu większość tego, co oglądamy rozgrywa się na dwóch, podzielonych pionową linią ekranach, ale tutaj służy to przede wszystkim prezentowaniu kontekstu dla rzeczy, o których opowiadają goście. Efekt jest zaskakująco dynamiczny, pozwalający pokazać naprawdę wiele, dzięki czemu widz nawet nie zauważa, kiedy przelatują mu przed oczami kolejne odcinki.
Pan Scorsese (2025) - recenzja, opinia o serialu dokumentalnym [Apple]. Hollywoodzki rebeliant
Scorsese od zawsze jest niepokornym twórcą. Robi to, co chce, często kłócąc się ze swoimi mocodawcami, sprzeciwiając się bezpośrednim poleceniom i tym podobne historie. Zdarzało mu się drogo za to zapłacić, jak kiedy przez jeden weekend nakręcił ostatni koncert "the Band", będąc w samym środku produkcji "New York, New York". Oba filmy początkowo okazały się być klapami, a Marty na pewien czas stał się persona non grata Hollywood. Przynajmniej dopóki trzy lata później nie nakręcił "Wściekłego byka"... W każdym razie, ta jego buta wychodzi i w dzisiejszym dokumencie. Myślisz, że w jakikolwiek sposób przypudrowana zostanie historia jego uzależnienia od kokainy, które prawie zabiło go tuż przed wspomnianym przed chwilą "Wściekłym bykiem"? A gdzie tam! Bez ogródek słuchamy o tym, jak ledwo przeżył krwotok wewnętrzny spowodowany ciągłą jazdą na wspomagaczach, jak wyrzucił kiedyś przez okno biurko szpiega wytwórni, który miał mieć go na oku dla braci Weinstein, o jego napadach agresji, depresji, wielu związkach.
Miller postanowiła pokazać Scorsese takim, jakim jest - co zdecydowanie odpowiada samemu zainteresowanemu, dla którego szczerość i bezpośredniość zawsze były bardzo ważne. Dzięki temu, dostaliśmy dokument wielowymiarowy, poruszający nie tylko wszystkie najważniejsze aspekty jego życia, ale również bardzo uczciwie je omawiający. Jeszcze chyba nie widziałem dokumentu, w którym dzieje się coś na poziomie tego, co wyprawia się tutaj: omawiany jest fakt, że większość historii gangsterskich zrealizowanych przez reżysera naprawdę się wydarzyła, więc zaciekawiona reżyserka pyta się brata jednego z gangsterów, czy nie miałby ochoty wpaść, porozmawiać, na co ten wyciąga telefon, dzwoni i już za chwilę przed kamerą siedzi najprawdziwszy mafioso. I jak tu nie kochać takiej produkcji.
"Pan Scorsese" zdecydowanie jest jedną z najbardziej barwnych postaci w Hollywood, a po obejrzeniu pięciu godzin materiału na jego temat mam ochotę przebić się raz jeszcze przez cały jego dotychczasowy dorobek (jakaś retro recenzja chyba niedługo wpadnie). To absolutnie świetny dokument, obowiązkowa pozycja nie tylko dla fanów Scorsese, ale i entuzjastów kinematografii w ogóle.
Przeczytaj również
Komentarze (13)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych