Marvel Zombi (2025) – recenzja serialu [Disney]. Lekko zgniły pomysł

Marvel Zombi (2025) – recenzja, opinia o serialu [Disney]. Lekko zgniły pomysł

Piotrek Kamiński | 24.09, 09:01

Kamala Khan, Riri Williams, Kate Bishop i pusta zbroja Iron Mana idą sobie przez pustkowie... Nie, to wcale nie początek bardzo czerstwego dowcipu, a scena otwierająca nowy serial MCU – „Marvel Zombi”, będący rozwinięciem koncepcji jednego z odcinków „A gdyby...?”, który z kolei zainspirowany został przez całą serię komiksów o najpotężniejszych bohaterach ziemi walczących z plagą nieumarłych. I tak jak sam pomysł na tego typu historię uważam za świetny, tak już ostateczne wykonanie... no cóż. Ale po kolei!

Odcinek o zombie z pierwszego sezonu „A gdyby...?” był całkiem solidnym kawałkiem telewizji. W ciągu trzydziestu minut, powracający w dzisiejszym serialu reżyser, Bryan Andrews, dał radę stworzyć opowieść od A do Z. Poznaliśmy genezę powstania wirusa, grupa bohaterów została zebrana, uformowany został plan. Psia mać, znalazło się nawet miejsce na jeden zwrot akcji i cliffhangerowe zakończenie – chociaż akurat tego ostatniego fanem raczej nie jestem. To był solidnie złożony epizod. Może nie wybitny, ale jak na tak niewielką ilość czasu, całkiem niezły.

Dalsza część tekstu pod wideo

Teraz, kiedy Andrews i partnerujący mu scenarzysta, trzymający pieczę nad serialem Zeb Wells, otrzymali większą ilość miejsca na opowiedzenie swojej historii, na pewno będzie ona jeszcze bardziej kompletna, porywająca i przemyślana. Prawda? No więc, nie do końca. Zacznijmy od tego, że cały serial składający się raptem z czterech odcinków, to trochę śmiech na sali. W efekcie dostajemy produkcję krótszą niż spora część filmów MCU, która mimo to próbuje zrekontekstualizować całą armię postaci i opowiedzieć z ich pomocą kompletną historię. Być może udałoby się tej sztuki dokonać, gdyby kompletnie wyciąć z serialu cały ten typowy dla Marvela humor i skupić się na tym, co ważne, ale przecież wiadomo, że nie ma na coś takiego najmniejszych szans. Tak więc, ostatecznie, „Marvel zombi” jest serialem... niedokończonym, robionym w myśl zasady, że może zrobi się kiedyś drugi sezon. Żadna to tajemnica, ale nie jestem fanem tego podejścia.

Marvel Zombi (2025) – recenzja, opinia o serialu [Disney]. Szalone tempo i kilka filmów w jednym

Zombiaki
resize icon

Fabuła dzisiejszego serialu jest (względnie) bezpośrednią kontynuacją tego, co widzieliśmy we wspomnianym już odcinku „A gdyby...?”. Wanda Maximoff jest królową nieumarłych, których potrafi kontrolować, większość bohaterów ziemi przepadła, przemieniona w żywe trupy, głowa Ant-mana wisi sobie w słoiku z wodą rodem z „Futuramy”, niesiona przez pelerynę Doktora Strange'a i generalnie nie jest za ciekawie.

Przyznam, że pierwsze minuty pierwszego odcinka nie nastroiły mnie jakoś przesadnie pozytywnie. Kamala i Kate były dobre w swoich własnych serialach (Riri nigdy nie polubiłem), ponieważ były to produkcje dostosowane do nich jako postaci – odpowiednio zbalansowane pod ich konkretny zestaw umiejętności i charakter. Oglądanie jak te trzy postacie przebijają się przez odzyskaną przez naturę (zastanawiająco szybko), betonową dżunglę, kosząc po drodze kolejnych umarlaków i rzucając przy tym typowymi dla Marvela żartami jest po prostu dziwne. Brakuje tu odpowiedniego kontekstu. Zostaliśmy wrzuceni w wir wydarzeń, nikogo nie interesuje, że świat to teraz „Resident Evil 6” na sterydach. Nikogo, poza widzem, dla którego wciąż jest to coś nowego i potencjalnie przerażającego. Rodzi się więc bariera odgradzająca nasze doświadczenia od doświadczeń bohaterów.

Na szczęście, po chwili sytuacja rozwija się na tyle mocno i dynamicznie, że dysonans przestaje wadzić. Pojawiają się nowi bohaterowie (w tym również i zupełnie nowi), a fabuła raz za razem zabiera nas w nowe miejsca - skacząc między Wakandą, Nowym Asgardem, Nowym Jorkiem a orbitą ziemi, nierzadko w obrębie tego samego odcinka. Co prawda, nie każde z tych miejsc zostało faktycznie interesująco wykorzystane, ale kilka pomysłów robi naprawdę solidne wrażenie, jak złamany porażką Thor - ale tym razem zrobiony bardziej na poważnie - czy niemożliwie gorące, płynne wibranium. Serial zdecydowanie ma kilka pomysłów na siebie, lecz nawet i one zazwyczaj sprawiają wrażenie realizowanych na szybko, bez odpowiedniego ciężaru narracyjnego. O nieistniejącym zakończeniu od czapy nawet nie będę się rozpisywał... 

Marvel Zombi (2025) – recenzja, opinia o serialu [Disney]. Chamskie kuszenie widza pięknymi obietnicami... I wiadrami krwi

Zombi Thanos
resize icon

Wnerwia mnie szalenie jeszcze jedna rzecz, której dzisiejszy Marvel i Disney w ogóle jest regularnie winny. Robią serial bez polotu, który jak nic za chwilę okaże się porażką, z fabułą pisaną na kolanie i dziwnymi postaciami, ale wrzucają do niego jakąś jedną postać czy motyw, na który fani czekali od lat, żeby niejako zmusić ich do obejrzenia również i tej produkcji. Było pięć sekund Dartha Plagueisa w "Akolicie", nie tak dawno temu Mephisto zaliczył swój debiut w "Iron Heart", a teraz dostajemy wreszcie Blade'a w MCU. Szkoda, że na gościnnych występach i to w serialu, który można w najlepszym wypadku opisać jako "okej". Pewną nagrodą pocieszenia jest natomiast fakt, że nie jest to klasyczny łowca wampirów, a wersja przechowująca w sobie boga Khonshu, nazwana zalotnie... Blade Knight. Sama postać jest nawet intrygująco zrobiona, choć nie da się o niej zbyt wiele powiedzieć w temacie charakterystyki. W dodatku głos podkłada mu Todd Williams, a nie Mahershala Ali. 

Styl graficzny oficjalnych animacji MCU może się podobać albo nie - sam częściej kręcę na niego nosem niż chwalę, ale są i momenty, w których robi bardzo dobrą robotę - lecz w przypadku "Marvel Zombies" jedno trzeba twórcom przyznać: dobrze nadaje się do ekstremalnej brutalności, którą raz za razem obserwujemy na ekranie. Nie wierzę, żeby Feige, po pierwsze, był w stanie zrobić serial z taką ilością flaków, dziur i oderwanych kończyn zachowując przy tym przyzwoitą jakość i, po drugie, wątpię czy w ogóle by chciał. Strzały w głowach, znane i lubiane postacie popielone aż zostają z nich same kości, kanibalizm, Spider-Man wyrywający głowy dziesiątkom zombiaków jednocześnie - to nie są typowe widoki w MCU, a dzięki zastosowaniu medium animacji komputerowej, możemy zobaczyć je w pełnej krasie, bez konieczności chodzenia na jakiejkolwiek ustępstwa. 

Jakie więc są ostatecznie Zombiaki Marvela? Nierówne - to chyba dobre słowo. Z jednej strony dostajemy solidnie wykorzystany potencjał zombie; jest krwawo i brutalnie, tak jak być powinno. Z drugiej strony fabuła to jeden wielki misz masz pomysłów - często nie doprowadzonych do końca - i niewykorzystanego potencjału. Z trzeciej strony, mimo specyficznego początku, ostatecznie ogląda się to nawet ciekawie. Z czwartej strony, to tylko kolejny urywek większej historii, pozbawiony satysfakcjonującego końca. Tak więc, koniec końców, mimo paru dobrych pomysłów tu i tam, ostatecznie nie polecam nowej produkcji Marvela szerszemu widzowi (bo mega fani i tak obejrzą). Może, gdyby dostał normalny, przynajmniej ośmioodcinkowy sezon...

Atuty

  • Dobra, brutalna animacja;
  • Kilka ciekawych postaci;
  • Dobre tempo.

Wady

  • Ostatecznie bardzo byle jaka fabuła bez zakończenia;
  • Napoczęte i porzucone wątki;
  • Ms Marvel nie jest najlepszym wyborem na główną bohaterkę tego typu historii;
  • Typowy dla Marvela humor pasuje tu jak pięść do nosa.

"Marvel zombi" nie jest kompletnym nieporozumieniem. Solidna animacja, hektolitry krwi i kilka ciekawych interpretacji postaci sprawiają, że po drodze ogląda się te truposze całkiem przyjemnie, lecz ostatecznie w ustach widza pozostaje niesmak, bo fabuła zwyczajnie nie daje rady dźwignąć tematu. Wielka szkoda, bo to mogło być coś naprawdę wyjątkowego. 

5,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper