![Rick i Morty (2013) – recenzja 8. sezonu serialu [HBO max]. Paradoks powtarzalności w zróżnicowaniu](https://pliki.ppe.pl/storage/2f86a7bc7321f82af8ac/2f86a7bc7321f82af8ac.jpg)
Rick i Morty (2013) – recenzja, opinia o 8. sezonie serialu [HBO max]. Paradoks powtarzalności w zróżnicowaniu
Morty i Summer spędzają całe życie w Matrixie. Beth rusza z ojcem na przygodę, podczas której odkryje, że nie jest on taki najgorszy. Jerry nie ma pojęcia co robi i jakimś cudem udaje mu się nie umrzeć. Zaglądamy na dawną cytadelę, na jeden odcinek wpada wyrodny syn Morty'ego, a finałowy odcinek skupia się na Diane i potrafi wycisnąć łzy nawet z najbardziej wyschniętego serca na świecie. Czyli, rozumiesz... standard.
Zastanawiam się i nie potrafię zrozumieć jak to się stało, że serial z takim zatrzęsieniem szalonych, nierzadko dobrze przemyślanych pomysłów, w którym pozornie proste pomysły regularnie rozwijane są do poziomu całych światów skoncentrowanych na tej jednej myśli, gdzie istnieje kablówka z reklamami dosłownie wszystkiego, ludzie zrobieni z najsmaczniejszego spaghetti we wszechświecie, cała stacja kosmiczna wypełniona niezliczoną ilością różnych wersji dwóch postaci, nie rozumiem jak to możliwe, że od pewnego czasu oglądanie tych ich nieprzefiltrowanych przygód jest dla mnie męczące i do pewnego stopnia wręcz nużące? Jak gdybym wszystko to już widział...
Rzecz w tym, że przytomną częścią umysłu bardzo wyraźnie rozumiem, że wcale tak nie jest, że Jerry zamieniający się w wielkiego, demonicznego królika z olbrzymim libido to coś, czego jeszcze w „Ricku i Mortym” nie było. Dlaczego więc nie potrafię się tymi świeżymi pomysłami zachwycić? Wydaje mi się, że istnieją dwa najważniejsze powody takiego stanu rzeczy...




Rick i Morty (2013) – recenzja, opinia o 8. sezonie serialu [HBO max]. Zmęczenie materiału

Pierwsza sprawa to powtarzalność pewnych ogólnych motywów, DNA danego odcinka. Taki choćby odcinek ósmy - „Nomortland” to po prostu przygoda Jerry'ego z innymi Jerrymi, w której wszystko rozbija się o kompletny brak ogarnięcia głównego bohatera. Czyli odrobinę jak w „Ricker than fiction” z tego samego sezonu, „Mortynight Run”, „M. Night Shaym-Aliens!” czy, do pewnego stopnia „Close Rick-counters of the Rick kind”. Dziwne postacie filmowe ze wspomnianego „Ricker than fiction” przerabialiśmy już z superbohaterami, a w poprzednim sezonie nawet z antropomorficznymi literami i numerami. Kolejna historia z dwoma wersjami Beth nie jest już w stanie mnie zszokować – nie po tym, kiedy dwa sezony temu miała romans sama ze sobą. No i są też obowiązkowe odcinki o cytadeli i zmarłej żonie Ricka, które istnieją chyba głównie dlatego, że Dan Harmon boi się, że gdyby ich nie wrzucił, fani mogliby pożreć go żywcem (i to dosłownie). Także, mimo faktu, że detale się zmieniają, rzeczywiście jest trochę tak, że serial staje się powtarzalny.
Drugi problem polega na tym, że ta typowa dla serialu losowość i dogłębna eksploracja co raz to dziwniejszych koncepcji stały się statusem quo całego serialu. Wszyscy po kolei spodziewamy się zobaczyć nową, dziwną rasę kosmitów, jakieś potencjalnie zagrażające istnieniu świata urządzenie, brutalną wyrzynkę całej planety albo chociaż miasta. To całkiem niezła ironia i w jakimś stopniu również paradoks, że serial tak mocno idący w nowe, nie eksploatowane dotąd pomysły stał się przewidywalny właśnie z ich powodu. No ale dobrze, godząc się już z faktem, że lata największej świetności serial ma już za sobą, jak wypadają te najnowsze odcinki?
Rick i Morty (2013) – recenzja, opinia o 8. sezonie serialu [HBO max]. Więcej tego, do czego zostaliśmy przyzwyczajeni

Jako całość, ósmy sezon jest całkiem solidnym kawałkiem animacji. Otwierający serial odcinek z Mortym i Summer, którzy przeżyli większość swojej egzystencji w sztucznym świecie nie dość, że eksploruje kilka ciekawych, nowych gruntów – jak choćby relację dojrzałej Summer z matką – to jeszcze całkiem ładnie zazębia się z finałem sezonu za sprawą maszyny do kasowania wspomnień, tworząc coś na wzór bardzo umownej ciągłości fabularnej. Szkoda, że kolejne odcinki nawet nie próbują jakoś tego tematu rozwinąć, ale twórca serialu od zawsze podkreśla, że ciągłość fabularna w ogóle go nie interesuje. Można jednie pomarzyć...
Prócz odcinków „lore'owych”, najbardziej przypadły mi do gustu te z Jerrym w centrum uwagi – nie dlatego, że były tak wybitnie napisane, ale ponieważ Chris Parnell jest absolutnym geniuszem aktorstwa głosowego i po prostu uwielbiam go słuchać. Ian Cardoni i Harry Belden całkiem nieźle wczuli się już w role Ricka i Morty'ego – zwłaszcza ten drugi jako Morty jest dla mnie na ten moment już po prostu doskonałym zastępstwem Justina Roilanda i bez bezpośredniego porównania nie byłbym w stanie powiedzieć, że coś jest z nim nie tak. Cardoni wciąż jeszcze gubi od czasu do czasu tę typową dla Ricka chrypkę, zdradzając, że nie jest to dla niego tak naturalny ton, jak dla oryginału. Reszta obsady to, oczywiście, klasa sama w sobie, a gościnne występy znanych nazwisk (choćby Charlie Day, James Gunn i Zak Snyder) każdorazowo robią dobrą robotę.
Fabuły poszczególnych odcinków są przyjemnie zróżnicowane w swojej powtarzalności i z minuty na minutę ogląda się je całkiem nieźle – z paroma wyjątkami, które mogłyby równie dobrze nie istnieć, bo wyraźnie są niedopieczonymi, na szybko zrealizowanymi koncepcjami, którym potrzebne było lepsze przemyślenie i może jeszcze kilka rewizji. Faktycznym problemem, w moim odczuciu, jest obecny poziom humoru serialu. Jasne, Harmon zawsze był raczej wulgarny w tym, co robił z „Rickiem i Mortym”, ale wulgarność ta zawsze podszyta była inteligencją – zabawą słowem i sytuacją. Mam jednak wrażenie, że w ostatnich latach żarty w serialu stały się... prostsze, że chodzi tylko o szybki „zinger” i można lecieć dalej. Nie wiem, może to po prostu ja zrobiłem się stary i nie działają już na mnie te gagi, ale wydaje mi się, że serial sam w sobie stał się przez lata znacznie mniej przemyślany – co widać i w tym sezonie. Nawet sam Rick Sanchez (w teorii najmądrzejsza osoba na świecie) jest teraz jakiś mniej błyskotliwy – idealna, choć raczej mało korzystna metafora całego serialu.
Koniec końców, ósmy sezon „Ricka i Morty'ego” jest... okej. Agresywnie wręcz okej. I niby to i tak nieźle, jak na jakąkolwiek produkcję, która doczekała się już ośmiu sezonów, ale kiedy zaczynasz tak mocno, jak zaczęli Harmon i Roiland, ten stopniowy, acz nieubłagany spadek do przeciętności boli znacznie bardziej. Nie bawiłem się źle i kolejny sezon też pewnie sprawdzę, ale chyba najwyższa już pora pogodzić się z faktem, że czasy świetności nasz duet ma już za sobą. Pora kończyć. Mam tylko nadzieję, że Harmon ma jakiś plan, jak to wszystko sensownie domknąć. Chociaż, znając jego temperament, może też po prostu obrazić się na widzów i pokazać im w ostatnim odcinku swój wielki, środkowy palec, doszczętnie rujnując swoją spuściznę. Pożyjemy, zobaczymy.
Atuty
- Jeden z mocniejszych sezonów Jerry'ego;
- Odcinki o Cytadeli i Diane bardzo dobre;
- Kilka intrygujących koncepcji i parowań postaci.
Wady
- Więcej tego samego, podlanego jedynie dla niepoznaki świeżym sosem;
- Głos Ricka wciąż trochę się od czasu do czasu łamie;
- Część odcinków sprawia wrażenie zapchajdziur, z na szybko zrealizowanymi, nie do końca przemyślanymi pomysłami;
- Tani humor;
- A gdzie jakieś znajome twarze z poprzednich sezonów?!
"Rick i Morty" nadal robią to samo, co zawsze. Z jednej strony fajnie, z drugiej, może pora już kończyć?
Przeczytaj również






Komentarze (15)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych