Wojna światów (2025) - recenzja filmu [Amazon Prime] Apokalipsa na Zoomie

Wojna światów (2025) - recenzja filmu [Amazon Prime] Apokalipsa na Zoomie

Dawid Ilnicki | Dzisiaj, 12:00

Niemal dokładnie 20 lat temu premierę miała ostatnia produkcja oparta na jednym z największych dzieł w historii literackiej fantastyki, czyli “Wojnie światów” Herberta George’a Wellsa. Po dwóch dekadach za ten sam materiał wziął się filmowiec dużo mniej doświadczony niż Steven Spielberg. Najnowsza produkcja Amazon Prime jest bowiem pełnometrażowym debiutem Richa Lee, dotąd znanego przede wszystkim jako twórca wideoklipów.

Wydawało się, że po spektakularnej klęsce niezwykle kosztownego “Ben Hura” z 2016 roku hollywoodzka kariera Timura Bekmambetova mocno wyhamuje, a tymczasem pochodzący z Kazachstanu twórca wydaje się właśnie na dobre wracać do filmowej pierwszej ligi. W przygotowaniu znajduje się bowiem jego najnowszy film, fantastyczne widowisko “Mercy” z Chrisem Prattem i Rebeccą Ferguson, realizowane dla Amazon MGM Studios, z którym twórca ten związał ostatnio swój artystyczny żywot. Świadczy o tym choćby fakt bycia producentem najnowszego obrazu realizowanego dla tej firmy, czyli nowej wersji “Wojny światów” na podstawie legendarnej powieści H.G. Wellsa, która właśnie przemyka przez serwis Amazon Prime. Mimo niezwykle nośnej tematyki, a jednocześnie sporego wyczekiwania na nowe produkcje z gatunku science fiction, niespecjalnie reklamowanej. W tym wypadku jednak nie ma się co dziwić…

Dalsza część tekstu pod wideo

Filmowa fantastyka naukowa przeżywa ogromny kryzys, z jednej strony związany z brakiem oryginalnych pomysłów, z drugiej zaś wynikający z ogromnych kosztów jakie wiążą się z realizacją tego typu widowisk, na które mogą sobie obecnie pozwolić tylko największe firmy streamingowe. W cenie - i to dosłownie - zaczynają być więc twórcy, którzy potrafią zaproponować koncept atrakcyjny pod kątem artystycznym i wizualnym, którego realizacja nie wiąże się z wielkimi kosztami. Tacy jak choćby Flying Lotus, który w tym roku zadebiutował filmem “Ash” czy też właśnie wspomniany wcześniej Bekmambetov, proponujący przedstawicielom Amazona opracowywaną przez siebie od jakiegoś czasu oryginalną technologię. Pozwalającą kręcić poszczególne sceny z udziałem aktorów w wybranych przez nich lokalizacjach, choćby z własnego domu, a więc nie potrzebującą nawet jednego planu zdjęciowego. Niestety to co brzmi jak mokry sen, liczącego każdego dolara, producenta filmowego kompletnie nie sprawdziło się w przypadku realizacji obrazu o inwazji obcej cywilizacji na naszą planetę.

War of the Worlds
resize icon

Wojna Światów (2025) - recenzja, opinia o filmie [Amazon Prime] Połączenie rodzinnego dramatu z desktop movie

Głównym bohaterem nowej “Wojny światów” jest Will Radford (Ice Cube). Wysoko postawiony oficjel ds. rządowego nadzoru online, zajmujący się sprawą tajemniczego hakera, znanego jako Disruptor. W pewnym momencie jego śledztwo przerywa wiadomość od znajomej z NASA, donoszącej mu o ogromnych i niespodziewanych wyładowaniach atmosferycznych, które zdają się zapowiedzią czegoś dużo poważniejszego. I rzeczywiście, tak się dzieje! Wkrótce bowiem naszą biedną planetę zaczyna nękać prawdziwy kataklizm. Deszcz meteorów, który okazuje się początkiem inwazji obcej cywilizacji, od początku obierającej sobie za cel niszczenie poszczególnych elementów ziemskiej infrastruktury krytycznej. Will musi manewrować pomiędzy wypełnianiem swoich obowiązków w kluczowym dla ludzkiej cywilizacji momencie, a doglądaniem swoich bliskich, również poważnie zagrożonych atakiem kosmitów.

Pomysł, by głównym bohaterem filmu o pozaziemskiej inwazji uczynić analityka rządowego, a ją samą pokazać z perspektywy kolejnych filmów nagrywanych przez uczestników dramatycznych zdarzeń, a także przekaz telewizyjny, jest całkiem niezły. Niestety jest to w zasadzie jedyna zaleta tej produkcji. Na dobrą sprawą bowiem mamy tu do czynienia z połączeniem rodzinnego dramatu z coraz popularniejszym formatem “screenlife”, nazywanym również “desktop movie”, który sam Bekmambetov z powodzeniem realizował już wcześniej w thrillerze “Profil” z 2018 roku. Jego istotą jest pokazywanie kolejnych relacji z kamery komputera czy też smartfonu, posuwających fabułę do przodu. Sama końcówka “Wojny światów” prezentuje zaś skoordynowaną akcję współpracy kilku bohaterów, którzy za sprawą swych urządzeń mobilnych sterują innymi maszynami w celu wykonania końcowej misji. 

War of the Worlds
resize icon

Wojna Światów (2025) - recenzja, opinia o filmie [Amazon Prime] Źle dobrani aktorzy, kiepskie dialogi, słabiutkie efekty specjalne

Całość niestety zupełnie nie przekonuje na poziomie emocjonalnym. Trudno właściwie powiedzieć czy bardziej należy winić za to źle dobranych aktorów, kiepskie dialogi czy też ciągłe wrażenie sztuczności scen rozgrywających się w poszczególnych zoomowych okienkach. Legendarny raper Ice Cube z początku zdaje się tu przypominać Jeffreya Wrighta, ale tylko do momentu kiedy się odezwie. To całkiem niezły aktor, którego jednak trzeba właściwie obsadzić; tutaj niestety kompletnie nie dźwiga on postaci, na której zawieszona jest fabuła tego widowiska, bo kompletnie nie pasuje do roli poważnego analityka rządowego, a wątek ojca mającego wyjątkowo trudne relacje ze swoimi dziećmi również nie przekonuje. Niewiele dobrego da się powiedzieć o innych odtwórcach, prócz Evy Longorii nie mających jednak wielkiego doświadczenia wielkiego doświadczenia. Obsadzony jako cyniczny oficjel rządowy, stojący za całym spiskiem Clark Gregg zdaje się tu grać na kompletnym autopilocie, o co jednak trudno mieć do niego pretensje.

Fabuła tego dzieła może być dla wielu sentymentalną podróżą w poprzednie dekady, kiedy temat hakerów, teorii konspiracyjnych i strachu przez rządową inwigilacją traktowano ze śmiertelną powagą, do czego w sposób ironiczny odwoływało się już wiele późniejszych dzieł. Słowem-kluczem opisującym tę produkcję wydaje się zaś być “oszczędność” co niestety odbija się na efektach specjalnych. Widać to zwłaszcza w projektach machin samych obcych, które wyglądają marnie i naprawdę trudno się przejąć ich niecnymi zamiarami. Niewiele pomaga pozorna oryginalność samej produkcji, która wszak próbuje wykorzystać podobną formułę jak choćby wcześniejszy “Projekt: Monster” Matta Reevesa, co tam udało się zdecydowanie lepiej. Od fabularnych dziur, którymi najeżona jest, zwłaszcza druga połowa tego dzieła, bardzo szybko zaczyna boleć głowa, podobnie jak od nagłych zmian tonacji filmu, bardzo szybko z powagi przechodzącej w kompletny żart.

Myśląc o tym filmie trudno uciec od wrażenia, że mamy tu do czynienia bardziej z prezentacją wspominanej już wcześniej technologii, radykalnie tnącej koszty produkcji, dzięki umożliwieniu aktorom nagrywania zdjęć w domowym zaciszu, niż poważnym filmie. Pewnie stoi za nim również przekonanie, które zdaje się podzielać także Harmony Korine, nazywający na konferencji po pokazie “Baby Invasion” w Wenecji słynnego youtubera IShowSpeeda “nowy Tarkowskim”, o tym że droga współczesnej kinematografii wiedzie przez jak najwierniejsze upodabnianie jej formy do formatów cyfrowych. Czy jednak widzowie rzeczywiście chcą na ekranach telewizorów czy w kinie oglądać dokładnie to samo co na swych smartfonach i komputerach? Śmiem wątpić, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z filmem tak kiepskim pod każdym względem jak nowa “Wojna światów”. 

Atuty

  • wciąż całkiem oryginalna formuła
  • ciekawy punkt wyjścia

Wady

  • kompletnie jednak niewykorzystany
  • kiepskie aktorstwo
  • bardzo złe dialogi
  • słabiutkie efekty specjalne
  • wyjątkowo nachalny produkt placement

Najnowsza “Wojna światów” to wyjątkowo nieudana próba zrealizowania zoomowego kina inwazyjnego, która wychodząc z całkiem ciekawego założenia zawodzi praktycznie na każdym polu.

3,0
Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper