The Last of Us (2023) - recenzja premiery 2. sezonu serialu [max]. Złudna sielanka

The Last of Us (2023) - recenzja, opinia o premierze 2. sezonu serialu [max]. Złudna sielanka

Piotrek Kamiński | 14.04, 21:29

Pięć lat po tym, jak wyrwał Ellie z rąk Świetlików, Joel zapuścił korzenie w Jackson, gdzie żyje w niewielkiej społeczności, współzałożonej przez jego brata, Tommy'ego. Względna stabilizacja i wolność stępiły jego twardy charakter, do czego przysłużył się też fakt, że przybrana córka przestała się do niego odzywać, a on nie do końca wie dlaczego. W porównaniu z codzienną walką o przetrwanie jest to jednak sielanka. Pytanie jak długo potrwa.

Muszę najpierw trochę ponarzekać. Część moich kolegów z innych redakcji wrzuciła już dzisiaj recenzje pełnego sezonu. W naszym przypadku to nie tak, że nie chciało mi się oglądać tyłu odcinków. Po prostu jakiś krawaciarz stwierdził, że nam nie dadzą, bo (zakładam) i tak nasi użytkownicy wiedzą co to i nie trzeba ich zachęcać. Trochę to absurd, że portal głównie poświęcony grom nie dostaje dostępu do tak ważnego serialu opartego na grze, a już strona głównie poświęcona technologii tak. Dziwne. Także, wiecie, drugi sezon to kompletne nieporozumienie, 1/10 i takie tam.

Dalsza część tekstu pod wideo

A już zupełnie serio, to jestem zaskoczony tym, jak blisko ten pierwszy odcinek trzyma się moich wspomnień na temat gry. Jasne, różnica w wyglądzie fizycznym gotowej i serialowej Ellie nie jest tak wyraźna (w końcu Bella Ramsey już w pierwszym sezonie miała 20 lat i do tego między sezonami upłynęły tylko dwa lata, a nie pięć), ale prócz tego w trakcie oglądania co i raz miałem przebłyski z gry, a że od mojego ostatniego przejścia minęło już trochę czasu, to mam wrażenie, że serial jest niesamowicie wręcz wiernym odzwierciedleniem gry Naughty Dog. Jasne, gdyby włączyć grę, to pewnie okazałoby się, z jednak wcale nie aż tak, ale nie to jest najważniejsze, a właśnie ten ogólny feeling, który udało się odtworzyć doskonale.

The Last of Us (2023) - recenzja, opinia o premierze 2. sezonu serialu [max]. Bardzo wierna adaptacja 

Tommy i jego rodzina
resize icon

Strugamy pawiana, że nie mamy pojęcia, jak potoczą się losy poszczególnych bohaterów, czy gramy w otwarte karty? Podejrzewam, że znakomita większość osób czytających ten tekst doskonale wie, co będzie dalej, ale załóżmy, że istnieje jakiś procent ludzi, którzy w grę nie grali, a widzą te słowa. Entuzjastami golfa to wy chyba nie jesteście. Tak więc rozmawiamy wyłącznie o tym, co dzieje się w samym odcinku i proszę również, aby w komentarzach nie psuć innym frajdy z oglądania.

Tym, co rzuca się w oczy po obejrzeniu całego odcinka jest jego niespieszne tempo. Złośliwi powiedzą, że nic się tu właściwie nie dzieje, że to tylko przypomnienie, co tam słychać u naszych bohaterów, baza na której budowana będzie fabuła właściwa. I, szczerze mówiąc, trochę tak jest, ale po pierwsze, kilka ciekawie zapowiadających się nasion udało się tu zasiać (w tym przynajmniej jedno, którego w grze nie mieliśmy) i po drugie, myślę że na dłuższą metę to spokojniejsze tempo wyjdzie fabule na zdrowie - pozwoli odpowiednio przedstawić postacie, frakcje, zależności między nimi. Tym, co nie do końca pasowało mi w grze, było bardzo powierzchowne potraktowanie części postaci, które były wręcz bardziej symbolami, niż pełnoprawnymi bohaterami (często ostatnio używam tego sformułowania, przepraszam). Serial ma szansę temu zaradzić. Czy pierwszy odcinek jest pierwszym zwiastunem tych zmian? Cóż... Nie bardzo. To bardzo wiernie odwzorowany prolog gry, więc taki choćby stary przeciwnik związków jednopłciowych wciąż jest tylko tym i pewnie nigdy już nie ewoluuje w nic ponad to. Ale to nie tak, że scenarzyści nie rozwinęli historii w żaden sposób. Wątek pani terapeutki zapowiada się intrygująco, a zetknąłem już też, że jej zmarły mąż ma pojawić się w dalszej części sezonu, więc zapewne możemy liczyć na jakąś retrospekcję albo dwie.

The Last of Us (2023) - recenzja, opinia o premierze 2. sezonu serialu [max]. Opowieść o ludziach i uczuciach, nad którymi trudno zapanować

Abby
resize icon

Relacja Joela i Ellie została zbudowana już, w poprzednim sezonie i absolutnie nie mam się tu do czego przyczepić - zarówno Ramsey jak i Pascal robią bardzo dobrą robotę w swoich rolach. W drugim sezonie dwoma pozostałymi filarami opowieści będą relacja Ellie z Diną (Isabela Merced) oraz cała postać Abby (Kaitlyn Dever). Ten pierwszy wątek zadziała, jeśli między głównymi bohaterkami będzie wyczuwalna chemia - a więc nie tak, jak w "Czarnym lustrze" - i wydaje się, że aktorkom udało się tę sztukę osiągnąć. Nie do końca czuję tę niezręczność Ellie w stosunku do bliższego kontaktu z drugą osobą, którą znamy z gry, lecz zdecydowanie czuć bijącą od niej niepewność i zauroczenie, które w połączeniu z energią Merced tworzą ciekawy, sympatyczny koktajl.

No i jest jeszcze Abby, prawdopodobnie najbardziej znienawidzona przez fanów postać (sam zaskoczyłem nią parę razy w przepaść tylko po to, żeby zobaczyć jak umiera, przyznaję), choć tak naprawdę należałoby ją odbierać jako drugą stronę tej samej monety, którą metaforycznie jest Ellie. I chciałbym na wstępie od razu zauważyć, jak nieskończenie łatwiej mi jest z nią sympatyzować, kiedy nie jest ona zasadniczo superżołnierzem na sterydach w postapokaliptycznym świecie, gdzie pożywienie jest cenniejsze niż złoto. Może to mój męski mózg teraz gada, bo Dever jest po prostu milsza dla oka niż growa Abby, ale mam wrażenie, że taka charakteryzacja dużo bardziej ją uczłowiecza, co będzie ważne w (zakładam) kolejnym sezonie. Jej dokładna motywacja nie jest jeszcze na ten moment znana, ale wiadomo, że ma ona beef z Joelem i gra aktorska Dever dobrze prezentuje desperację jej postaci, z którą nie do końca zgadzają się pomagający jej przyjaciele.

"The Last of Us" w drugim sezonie zapowiada się na bardzo wierną adaptację, choć już teraz widać, że nie zabraknie w niej i nowych wątków, których w grze zwyczajnie nie było. Powracająca obsada robi nie gorszą robotę, niż dwa lata temu, a nowy narybek albo jest niepokojąco wręcz podobny do oryginałów albo dosłownie poprawia ich charakteryzację. Muzyka Gustavo Santaolalli (który zresztą pojawia się na sekundę w jednej scenie) wciąż robi świetny klimat, klikacze wyglądają równie odrażająco, jak zawsze i tylko zastanawia mnie, czy nazbyt spokojne tempo opowieści nie okaże się być ostatecznie wadą, zamiast zaletą. Koniec końców jednak, rozbicie "The Last of Us part II" na dwa sezony zdaje się być dobrą decyzją. To generalnie ciekawa historia o zemście i samonapędzającej się pętli nienawiści, z której nigdy nie wynika nic dobrego, która teraz ma szansę zostać opowiedziana jeszcze lepiej, niż w grze. Jest dobrze. Zobaczymy co dalej.

Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper