![Biały lotos (2021) - recenzja 3. sezonu serialu [max]. Trudna sztuka odpuszczania](https://pliki.ppe.pl/storage/8138cd1d0767b6e0374d/8138cd1d0767b6e0374d.jpg)
Biały lotos (2021) - recenzja, opinia o 3. sezonie serialu [max]. Trudna sztuka odpuszczania
Trzy wieloletnie przyjaciółki w średnim wieku, wycofany facet ze swoją bardzo uduchowioną dziewczyną i rodzina z bardzo specyficzną... zażyłością, lecą do Tajlandii na wakacje życia. Na miejscu czeka ich odkrycie wielu prawd o sobie samych i ich wspólnych relacjach. W powietrzu wisi jednak nuta tragedii. Czy uda się ją wyczuć i powstrzymać zanim będzie za późno?
Zaczynanie serialu w sposób, w jaki zrobił to trzeci sezon "Białego lotosu" jest raczej ryzykowne. Jeśli pierwszy odcinek jest obietnicą metaforycznej burzy, która nadejdzie gdzieś pod koniec sezonu, to lepiej dla twórców żeby burza ta była iście spektakularna, ponieważ na przestrzeni kolejnych tygodni, widzowie będą wyobrażali ją sobie regularnie, co i raz dodając do niej swoje teorie, pompując balonik daleko ponad proporcję. Jeśli więc twoje proponowane rozwiązanie nie sprosta tym oczekiwaniom widzów, będą oni zawiedzeni (a pamiętajmy, że końcowe wrażenie zostaje z nami najdłużej). I wiesz co? Zawiodłem się trzecim sezonem "Białego lotosu".
Autorzy serialu ponownie rzucają nas na bardziej egzotyczne wody (choć podejrzewam, że akurat dla typowego Amerykanina Włochy też są całkiem niecodzienne, więc to po prostu my mieliśmy w drugim sezonie mniejszy efekt wow), do malowniczej Tajlandii. Raz jeszcze fabuła zasądza się na eksploatacji zestawu nietuzinkowych charakterów, "zamkniętych" razem w jednym miejscu. Pod pewnymi względami można odczytywać serial Mike'a White'a jako takie bardziej chillowe "Czarne lustro", zamiast na technologii skupiające się na samych ludzikach i ich naturze zawsze więc kluczowym elementem przesądzającym o sukcesie kolejnego sezonu są jego bohaterowie. Bo jeśli jesteśmy w stanie wczuć się w ich sytuację, sympatyzować z nimi lub chociaż im współczuć, to autor już ma nas na żyłce. Jak więc przestawiają się bohaterowie tej opowieści?




Biały lotos (2021) - recenzja, opinia o 3. sezonie serialu [max]. Co to za rodzina, jak brat... Coś tam, coś tam

Bezapelacyjnie najciekawszym bohaterem tego sezonu jest grany przez Waltera Gogginsa Rick Hatchett. Przyjeżdża on do Białego Lotosu ze swoją partnerką, dużo od niego młodszą Chelsea (Amy Lou Wood), która regularnie opisuje go jako jej bratnią duszę, chociaż trudno raczej dostrzec to patrząc na nich z boku. Z pozoru zupełnie do siebie nie pasują, jako że ona jest tą otwartą uduchowioną istotą, a on... Gburem. Ale coś się za tą jego fasadą czai i to właśnie ta zagadka jego usposobienia sprawia, że widz jest nim tak bardzo zaintrygowany. Odpowiedź czeka na niego głębiej w sezonie i... Jest cholernie ciekawa. Szkoda że kierunek, w którym jego wątek idzie później jest tak miałki. W finale sezonu miałem wrażenie, że oglądam tanie romansidło spod znaku Harlequina, a nie wysokobudżetowy dramat max. Tematycznie finał ten ma sens, ale nie zmienia to faktu, że jest cholernie niesatysfakcjonujący.
Drugim, zbiorczym bohaterem jest rodzina Ratliffów, Timothy (Jason Isaacs), Victoria (Parker Posey), Lochlan (Sam Nicola), Saxon (Patrick Schwarzenegger) i Piper (Sarah Catherine Hook). Z początku wyglądają jak najbardziej zwyczajna rodzina pod słońcem, lecz nie byłyby to "Biały lotos", gdyby pod powierzchnią nie tonęła cała masa trupów z szafy. Spodobało mi się, jak scenarzyści mylili tropy w związku z młodszą częścią rodziny, sugerując mniej lub bardziej subtelnie jeden kontrowersyjny kierunek, po to tylko, aby ostatecznie skręcić w drugi. No i szalenie rozbawiło mnie, jakie szambo wylało się w Internecie na twórców za tę decyzję. Bo gdyby poszli w drugą, to byłoby dużo lepiej. To całkiem dużo mówi o ludziach w ogóle. Żeby nie było - dla mnie oba te wątki byłyby równie popieprzone. Tak czy inaczej, młodzi aktorzy robią bardzo dobrą robotę sprzedając ten wątek. Dobrze wiedzieć, że młody Schwarzenegger to nie tylko nazwisko po tacie. Szkoda że ostatecznie cała historia po prostu urywa się, kompletnie niczego nie rozwiązując, jakby scenarzyści chcieli dać nam jakąś nauczkę czy coś (albo zgubił im się gdzieś jeden odcinek).
Biały lotos (2021) - recenzja, opinia o 3. sezonie serialu [max]. A miało być tak pięknie

Olbrzymi potencjał miała postać Jasona Isaacsa, prawdopodobnie najlepszego aktora w całym sezonie. I tak jak jego chore wizje zdecydowanie pozwoliłby nakręcić kilka ciekawych scen, tak ostatecznie, jak z większej części tego sezonu, nic z nich nie wynika. Podobnie nijak wypada opowieść o strażniku i jego ślicznej lubej, a wątek powracającej z pierwszego sezonu Belindy to jedynie wata. Gdzieś tam, jakoś ciekawa wata, bo pokazująca kolejny odcień ludzkiej natury, ale tak jak cała reszta sezonu, ostatecznie pozbawiona satysfakcjonującego domknięcia.
Na koniec zostawiłem sobie trzy koleżanki, tak bardzo się nawzajem wspierające, że ta słodycz aż wylewa się im bokami i tylko czekają, aż któraś sobie pójdzie, żeby móc ją zaraz obsmarować. Casting postarał się tu o nie byle jakie aktorki, bo w tych rolach zobaczymy Leslie Bibb, Carrie Coon i Michelle Monaghan. Mocny zestaw, tylko co z tego, skoro cała ich głębia mieści się w podeszczowej kałuży? Podobał mi się ich relatywnie przyziemny problem, z którym może identyfikować się wielu widzów, ale tylko dlatego, że coś jest zrozumiałe, nie sprawia automatycznie, że stanie się angażujące.
Być może zauważyłeś, że praktycznie w pełni skupiłem się w tym tekście na postaciach i ich opowieściach. To dlatego, że pod względem artystycznym serial jest po prostu użytkowy. Od czasu do czasu reżyser strzeli nas między oczy wizualnym symbolizmem, a i sama Ko Samui jest po prostu piękną wyspą, ale nawet najbardziej zmyślne zdjęcia nie wyciągną za uszy serialu, jeśli scenariusz nie domaga, a tutaj nie dość że zdjęcia po prostu okej, to jeszcze scenariusz sprawi wrażenie, jakby został rozpisany na dziesięć odcinków, po czym ktoś przy ósmym wyciągnął wtyczkę i trzeba było nagle "jakoś" wszystko zakończyć. Trochę jak oryginalne, komiksowe zakończenie "Bleacha".
Trzeci sezon "Białego lotosu" to wciąż z grubsza ta sama formuła, co zawsze i można się nim cieszyć z tych samych względów. To niecodzienne historie codziennych ludzi, odsłaniające różne aspekty naszej natury, z którymi często trudno jest nam się mierzyć. Aktorzy w głównych rolach starają się jak mogą, Tajlandia jest piękna sama w sobie i wszystko byłoby super, gdyby fabuła została lepiej dopracowana - albo w ogóle dokończona, bo to co dostaliśmy sprawia wrażenie niedorobionego. Kolejne odcinki oglądałem z wypiekami na twarzy, lecz ostatecznie jestem zawiedziony tym, dokąd to wszystko zmierzało.
Atuty
- Walton Goggins kradnie każdą scenę, w której się pojawia;
- Interesująca dekonstrukcja przyjaźni na tle depresji i starzenia się;
- Ko Samui to piękne miejsce;
- Cała postać Sama Rockwella;
- Kilka wizualnych metafor tu i tam.
Wady
- Niedopracowane historie poszczególnych bohaterów;
- Bardzo miałkie zakończenie;
- Część wątków można by wyciąć i nic by się nie straciło;
- W paru momentach potrafi się ciągnąć.
Trzecie spotkanie w "Białym lotosie" to niby więcej tego samego, za co widzowie pokochali serial max, ale mimo świetnych występów całej obsady, czegoś temu sezonowi zabrakło. Na przykład dobrego zakończenia.
Przeczytaj również






Komentarze (10)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych