Dragon Ball Daima (2024) - recenzja serialu [Netflix]. Laurka z błędami

Dragon Ball Daima (2024) - recenzja serialu [Netflix]. Laurka z błędami

Kajetan Węsierski | 07.03, 21:30

Jako dzieciak urodzony w drugiej połowie lat 90., dorastałem w czasach, gdy Dragon Ball był czymś więcej niż tylko serialem animowanym - był wyznacznikiem codzienności. Dzieło Akiry Toriyamy towarzyszyło mi od najmłodszych lat, a każda kolejna przygoda Son Goku i reszty bohaterów była czymś, na co czekało się z niecierpliwością. Bez względu na to, ile lat upłynęło, świat Smoczych Kul nadal ma dla mnie ogromne znaczenie, dlatego wszystkie nowe produkcje osadzona w tym uniwersum wzbudzają we mnie emocje - zarówno ekscytację, jak i lekką niepewność.

Nie inaczej było w przypadku recenzowanego Dragon Ball Daima. Od pierwszej zapowiedzi budziło ciekawość, ale też pytania o to, jak wypadnie na tle poprzednich serii. Teraz, gdy historia dobiegła końca, czas spojrzeć na nią z szerszej perspektywy - co się udało, a co mogło wypaść lepiej? W tej recenzji podzielę się swoimi wrażeniami i spróbuję odpowiedzieć na pytanie, czy Daima rzeczywiście zasługuje na miejsce wśród najlepszych odsłon sagi, czy może pozostanie jedynie ciekawostką dla najbardziej zagorzałych fanów.

Dalsza część tekstu pod wideo

Przez świat demonów…

Dragon Ball Daima - recenzja serialu. Goku, Glorio i Kaioshin
resize icon

Aby jednak przejść do konkretów, warto zacząć od początku. Dragon Ball Daima to najnowsza odsłona kultowego uniwersum stworzonego przez Akirę Toriyamę, która po raz kolejny zabiera fanów w pełną akcji i humoru przygodę. Tym razem historia stawia na nieco inny (ale czy aby na pewno?) kierunek - Goku i reszta bohaterów zostają odmłodzeni przy użyciu Smoczych Kul, a ich misja polega na odkryciu, kto stoi za tą przemianą i jakie niebezpieczeństwo czai się w cieniu. A wszystko to zamyka na zaledwie 20 odcinkach. 

Choć więc fabularnie Daima wydaje się lekką i bardziej przygodową wariacją na temat dobrze znanego świata, to nie brakuje tu klasycznych elementów serii - widowiskowych walk, charakterystycznego humoru i eksploracji nowych zakątków rozbudowanego już świata. Zresztą, sama seria została zapowiedziana jako projekt celebrujący dziedzictwo Dragon Balla, a Akira Toriyama był osobiście zaangażowany w jego rozwój, dostarczając nowe projekty postaci i pomagając w kształtowaniu fabuły. 

I choćby z tych względów Daima pod wieloma względami przypomina wcześniejsze odsłony cyklu, łącząc dynamiczne pojedynki z lżejszym, bardziej przygodowym tonem, który przywodzi na myśl pierwsze sagi z dzieciństwa Goku. 

Dragon Ball, ale niekoniecznie Z 

Dragon Ball Daima - recenzja serialu. Vegeta SSJ 3
resize icon

No dobra, więc jak to z tym recenzowanym Dragon Ball Daima jest? Ano, różnie. Sam projekt już od pierwszej zapowiedzi, jak zdążyłem wspomnieć, budził spore kontrowersje. Dostaliśmy "cukierkową" (często przewijało się to określenie w krytycznych komentarzach, więc pozwolę sobie je zapożyczyć) kreskę, odważną decyzję o osadzeniu akcji przygody pomiędzy Dragon Ball Z, a Dragon Ball Super, a także dość ubogie w jakiekolwiek informacje zwiastuny. Mówiąc oględnie - lęk największych fanów był zasadny. 

I po dwudziestu epizodach nie jestem ani trochę zaskoczony tym, że ów lęk się utrzymał. Choć może powinienem to określić nieco inaczej - bo nie jest to już lęk. Teraz to bardziej konsternacja, wszak trudno jest, moim zdaniem, jednoznacznie stwierdzić, że mamy do czynienia z serią bardzo dobrą, albo wyjątkowo nieudaną. Jestem daleki od pójścia w jednym bądź drugim kierunku, bowiem nie brakuje plusów i minusów. 

Zaczynając od tych pierwszych - czuję tu ducha Dragon Balla. I nie, nie ma nawet mowy o klimacie z Dragon Ball Z (jeśli na to liczyliście, to prawdopodobnie szybko się znudzicie). Daima zdaje się kierować w stronę oryginalnej serii - i to nie tylko przez wzgląd na odmłodzenie bohatera. Już w samym zamyśle czuć tutaj chęć budowania czegoś, co przypomina wczesne lata Goku, albo pod wieloma względami podobne Dragon Ball GT.

Mamy więc bardzo duży nacisk na podróże, zwiedzanie nieznanych terenów i coś na wzór poznawania uniwersum. Bo pomimo iż może się wydawać, że mało w tym wszystkim konkretów, to dostaliśmy kilka naprawdę interesujących smaczków na temat samego lore świata Smoczych Kul - choćby wątek Nameczan i Majinów. Jest tu po prostu ta cząstka podróżnicza, która w Dragon Ball Z (z małym wyjątkiem sagi z Freezą) zeszła na drugi plan kosztem widowiskowych walk. 

Nie brakuje wad

Dragon Ball Daima - recenzja serialu. Son Goku SSJ 4
resize icon

Największym zarzutem, jaki mam do Dragon Ball Daima jest brak stabilności. Choć to zaledwie dwadzieścia epizodów, są one wyjątkowo różne pod względem jakości. Można odnieść wrażenie, że niektóre epizody powstały głównie po to, żeby dać więcej czasu na dopracowanie finalnego scenariusza. O ile w trwających po kilkaset epizodów seriach jest to normą, o tyle przy tak małej ich liczbie… Cóż, powoduje irytację. 

Trudno bowiem się nie denerwować, gdy zamiast dorzucenia nieco podwalin pod niektóre postacie, albo szansy na zobaczenie większej części Świata Demonów (w gruncie rzeczy dobrze poznaliśmy tylko Trzeci), mamy do czynienia ze zmaganiami Goku z głodem lub banalnie przedstawionymi przeciwnikami. Jasne, miało to wspomniany kilkukrotnie vibe oryginalnej serii, ale intensywność tak krótkiego anime powinna być po prostu większa. Zwłaszcza że tęsknotka za czymś nowym kiełkowała od lat.

Po seansie całości (niektórych odcinków nawet kilkukrotnie) z jednej strony mam wrażenie, że część była rozwleczona, a z drugiej, że część przesadnie przyspieszona. Son Goku więcej czasu spędził na przeglądaniu robaków w sklepie, niż na prezentacji swoich transformacji przed Gomahem. Ba, było to przecież jawne nawiązanie do walki z Buu, ale... Przypomnijcie sobie, jak epicko wyglądało to wtedy , a jak po macoszemu zostało przedstawione teraz.

Zostańmy przy samych transformacjach, bo nie można udawać, że tego słonia w składzie porcelany nie ma. I pomijając nawet genezę przemiany w SSJ4, a także umiejscowienie jej w “kanonie” (to temat na inny artykuł - albo na książkę), wizualnie po prostu coś tu nie zagrało. Może jestem więźniem nostalgii i wspomnień pierwszej transformacji z DBGT, ale moim zdaniem ten Son Goku SSJ4 wyglądał jakoś tak… Bardziej jakby nawiązywał wizualnie do pluszowego misia, a nie do Oozaru. Zabrakło tego błysku w oku i ostrej kreski. Choć to oczywiście kwestia subiektywna.

Więcej było jednak zalet

Dragon Ball Daima - recenzja serialu. Son Goku i Duu
resize icon

Wiem, jakie są odczucia wielu osób względem Dragon Ball Daima i wiem, że dla sporej części fanów jest to obecnie temat niemal wyklęty, ale będą z Wami stuprocentowo szczery - moim zdaniem produkcja ma więcej zalety, niż wad. Pewnie, nie brakuje potknięć i na pewno nie ma mowy o poziomie, który równałby się z najlepszymi sagami oryginału, ale wiele rzeczy po prostu w tej serii zagrało. 

Przede wszystkim warto pochwalić animację, a także projekt Świata Demonów. Obie te rzeczy stoją na najwyższym poziomie. Wizualnie pojedynki, strzelanie energią Ki, czy choćby same transformacje (tutaj mam na myśli proces, a nie ich efekt) wyglądały widowiskowo. W oczy rzucał się spory nakład pracy i poszanowanie dla detali ze strony animatorów, a to ogromny plus. Tak właśnie w mojej głowie wyglądał Dragon Ball emitowany na RTL7 z francuskim lektorem. 

Jeśli natomiast chodzi o scenerię, tutaj też trudno się przyczepić. Czuć pomysł na Świat Demonów, widać konkretny plan i jego realizację. Niemniej, to potęguje troszkę wspomnianą wadę związaną z niewykorzystanym potencjałem. Spokojnie można było to wszystko wydłużyć i jednocześnie zintensyfikować. A być może pomogłoby to w maskowaniu tej nierówności, na którą tak narzekam. Chyba że to podwaliny pod potencjalną kontynuację, ale osobiście wolałbym coś innego.

I na koniec - nie zabrakło też oczywiście typowego dla Akiry Toriyamy przaśnego humoru (wystarczy wskazać na rozmowę Bulmy z walczącym Vegetą), masy nawiązań do poprzednich serii i spełnienia najskrytszych snów fanów Smoczych Kul (powrotu SSJ4 i transformacji Vegety w SSJ3). Jest to więc ładna laurka dla fanów, która niestety ma kilka błędów na okładce i lekko zagięte boki. 

Podsumowując 

Dragon Ball Daima - recenzja serialu. Goku vs Gomah
resize icon

Recenzowany Dragon Ball Daima na pewno nie jest najlepszą odsłoną w dziejach marki, ale - moim zdaniem - nie zasługuje też jednoznacznie na miano najgorszej. To lekka przygodowa wariacja na temat dobrze znanego uniwersum, która może nie oferuje epickiej skali i emocji na poziomie Dragon Ball Z, ale dostarcza solidnej dawki akcji, humoru i nostalgii. Jeśli ktoś podejdzie do Daimy bez wygórowanych oczekiwań i potraktuje ją jako niezobowiązującą serię, która po prostu bawi konwencją, znajdzie tu sporo znajomych elementów i klimat, który przez lata definiował przygody Son Goku i reszty bohaterów.

Jeśli jednak ktoś wierzył w bezpośrednią kontynuację Dragon Ball Z w duchu wielkich bitew i dramatycznych zwrotów akcji, może się srogo rozczarować. Daima ma własną tożsamość i choć nie każdy zaakceptuje jej lżejszy ton, nie można odmówić jej uroku i kilku naprawdę udanych momentów. Finalnie bawiłem się dobrze - nie dlatego, że to najlepszy Dragon Ball, ale dlatego, że zdążyłem się za tym światem i jego bohaterami po prostu stęsknić. A to - czego nie ma sensu ukrywać - potrafi zaburzyć obiektywne i rzeczowe podejście do tematu.

I mam nadzieję, Son Goku, że jeszcze się spotkamy!

Atuty

  • Czuć "ducha" oryginalnego Dragon Balla
  • Animacja stoi na naprawdę wysokim poziomie
  • Nie da się nie zauważyć ręki Akiry Toriyamy
  • Konstrukcja Świata Demonów wypada bardzo ciekawie
  • Choreografia walk daje poczucie poszanowania starszych serii

Wady

  • Nierówny poziom odcinków
  • Niewykorzystany potencjał Świata Demonów
  • Son Goku w formie SSJ wygląda gorzej, niż w oryginale
  • Muzyka mogłaby lepiej budować akcję
  • Brakuje momentów skrajnie przepełnionych epickością znaną z DBZ

Dragon Ball Daima to seria nie dla każdego. Jestem w stanie wyobrazić sobie fanów oryginału, którzy będą ukontentowani, jak i takich, którzy błyskawicznie się od najnowszego projektu odbiją. Koniec końców jest to bardzo ładna laurka wypełniona nostalgią, która nie jest pozbawiona wad i błędów. Ja bawiłem się nieźle.

7,0
Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper