
Recenzja: Paperbound (PS4)
Wam też rodzice zawsze mówili „nie biegaj z nożyczkami”, „nie przecinaj kolegi toporem wpół” czy „nie odwracaj grawitacji”? Nikt nie będzie nam rozkazywał w grze! Jeśli lubicie zabawę w stylu lub szukacie uproszczonego, acz bardziej zwariowanego Smash Bros., nie możecie przejść obok obojętnie.
Bijatyki nie są specjalnie imprezowymi grami – albo gramy z kimś na poziomie, albo uczestniczymy w festiwalu mashowania jednego przycisku. Zostawmy to na tematyczne game-nighty. Gdy na prywatce pojawiają się osoby na co dzień niegrające, lecz to konsola jest w centrum zainteresowania gości, potrzeba czegoś z prostymi zasadami, co najlepiej nie znudziłoby się po kilku rundkach. I dawało możliwość górowania nad pozostałymi uczestnikami, oczywiście. Idealnym wyborem w takiej sytuacji będzie Paperbound.




Próżno szukać tu kampanii dla jednego gracza. Pierwsze, co robimy po włączeniu gry, to wybór zabawy „Każdy na każdego” lub bardziej drużynowej opcji, ukrytej pod hasłem „Drużyny”. Wszystkie tryby przewidują zabawę do czterech graczy naraz, a każdy z nich musi być w stanie opanować cztery przyciski i dwa analogi, by móc w pełni wykorzystać atuty swojej postaci. Nic skomplikowanego…
…do czasu włączenia pierwszej planszy. Skok, atak, rzut bombą lub nożyczkami, zmiana grawitacji. Tylko tyle i aż tyle. Ostatnia umiejętność czyni starcia bardzo chaotyczne, lecz zaskakująco szybko da się opanować ten chaos. Wystarczy pamiętać, że po aktywowaniu odpowiedniego przycisku, wyłącznie nasza postać będzie przyciągana do płaszczyzny nad jej głową. No, zazwyczaj wystarczy o tym pamiętać.
Na zamkniętych planszach nie powinno być z tym problemów, ale gdy platform jest zaledwie kilka sztuk i to pod dziwnymi kątami, a wylecenie poza krawędź ekranu wyrzuca nas po przeciwległej stronie, zaczyna się zamieszanie. Dodajcie do tego latające bomby atramentowe i nożyczki oraz krzyżowanie mieczy w locie – dzieje się dużo. I to jest właśnie piękno Paperbound.
Postaci i stylizowane plansze inspirowane są pięcioma dziełami literackimi – m. in. egipską Księgą umarłych, Boską komedią Dantego czy Podróżą do wnętrza Ziemi Verne’a. Wśród grywalnych wojowników pojawiły się również występy gościnne, np. z Guacamelee, ale różnice między bohaterami ograniczają się tylko do ich wyglądu.
Tryby upchnięto cztery – Klasyczny deathmatch, Przetrwanie z określoną liczbą żyć, Niech Żyje Król wymagający utrzymania pozycji lidera oraz wyłącznie drużynowy capture the flag pod nazwą Zdobądź Pióro. Nie wrzucono tu niczego skomplikowanego - i dobrze. Braki w graczach uzupełnią boty o jednym poziomie sztucznej inteligencji. W zamieszaniu zdarzy im się coś ugrać, ale na ogół idzie im kiepsko. Jeśli jednak SI musiała być sprowadzona na ten sam stopień zaawansowania, lepsze już taki, bo przynajmniej nie zniechęci lekko wstawionych uczestników zabawy.
Paperbound jest nad wyraz udaną produkcją imprezową, gdzie znajdziemy i prostotę, i głębię. Bez żenady może stanąć obok TowerFall Ascension, a przy okazji nie odrzuca osób wrażliwych na oprawę retro. Wymierzone w czasie zamachy bronią, wyrzuty nożyczek w stronę wychylenia prawego analoga – wszystko jest tu wystarczająco złożone, by każdy z odrobiną refleksu i wyczucia mógł pochwalić się efektownymi zabójstwami. Macie kilka padów? Lepiej zaopatrzcie się w tę produkcję.
Atuty
- Łatwe do opanowania sterowanie
- Bogactwo plansz
- Ciekawa manipulacja grawitacją
- Chaos, w którym nietrudno się odnaleźć
- Szybko się nie znudzi
Wady
- Tylko jeden poziom sztucznej inteligencji botów
Imprezowa gra niemal idealna – wystarczająco prosta, żeby grać z marszu, i na tyle głęboka, by nie móc się od niej oderwać.
Przeczytaj również






Komentarze (5)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych