
Recenzja: Pillar (PS4)
„Dziwne” gry mają w sobie pewien urok. Są zawsze czymś nowym i na swój sposób świeżym. Produkcję Michaela Hicksa spokojnie można zaliczyć do właśnie takich „dziwnych” gier, które ciężko w ogóle przypisać do jakiegokolwiek gatunku. Czy jest udana? Ciężko powiedzieć, ale na pewno mogę stwierdzić, że prędko o niej nie zapomnę.
Samo założenie tej gry jest intrygujące. Padają takie zwroty jak „psychologiczny test Myersa-Briggsa”, więc na pierwszy rzut oka można spodziewać się czegoś „popapranego”, prawda? Błąd. W tytule wcielimy się w sześć postaci, z czego każda po prostu odzwierciedla jedną z osobowości. Tych w samym teście jest aż szesnaście, ale warto tutaj zwrócić uwagę, że Hicks nigdy nie chciał odwzorować testu czy czegokolwiek. Zwyczajnie wykorzystał go do wykreowania swoich postaci. Tyle i aż tyle.
Postaci, jak wspomniałem, jest sześć. Podzielone są na dwójki, co daje trzy pary i trzy historie. W każdej historii wcielamy się na zmianę w jedną z dwóch postaci aż w końcu te się spotkają i będą razem rozwiązywały łamigłówkę. Tych jest łącznie dziewięć – po jednej dla każdej postaci i po jednej dla każdej pary. O ile dwie postacie tworzą jedną historię, to każda z nich ma swoją własną, która dopiero w połączeniu z drugą, tworzy właściwą fabułę. Pokręcone, prawda? Taki był zamysł.



Z początku chciałem napisać, że same opowieści są dość traumatyczne, ale w rzeczywistości to mocno przesadzona wizualizacja tego, jak poszczególne osobowości dokonują interakcji ze światem. Jest to przedstawione w formie minigierki - przykładowo bohater o osobowości introwertycznej po kontakcie z człowiekiem zamknie się w sobie, co jest odwzorowane faktem, że nie widzimy, co się dzieje wokół. Sam zaś obraz będzie „oszroniony”. Mocno mi się tutaj rzuciła w oczy przeraźliwa skrajność, która jest zwyczajnie dla takich osób krzywdząca – no przecież będąc introwertykami, nie zmieniamy się wcale w hikikomori, tylko w procesie socjalizacji uczymy się poruszać w świecie w ramach naszych cech charakteru.
W wypadku produkcji Hicksa mamy do czynienia z najgorszymi patologiami. Nie jestem do końca pewien, czy aby na pewno było to jego założeniem. Nie tylko autor interesuje się amatorsko psychologią, stąd wiem, że przedstawione zostały przypadki do klinicznego leczenia i terapii. Zwracam na to uwagę, bo w trakcie gry trzeba mieć ogromny dystans do tego, co zobaczymy.
Skupmy się dlatego na minigierkach. Nie nazwałbym ich „fajnymi”, gdyż w dużej mierze są przeraźliwie irytujące. Przyczyny są dwie. Po pierwsze załóżmy, że mamy minigierkę, gdzie musimy się skradać. Poruszając się po planszy żywcem wyjętej z jakiegoś RPG Makera, unikamy poszczególnych postaci. Brzmi nieźle, prawda? Cóż. Nie po dwóch godzinach. Inna – gra logiczna na inteligencję. Mamy zapalić latarnie wybierając odpowiednią kombinację cyfr na planszy. Robimy to poprzez liczenie, poruszając się niczym Indiana Jones po płytkach z pułapkami. Sama minigra nie jest zła, ale kiedy miałem powtórzyć ją 20 czy 30 razy, aby uzyskać dane zakończenie… miałem po prostu dość. Byłem znudzony i poirytowany.
Zmierzam do tego, że minigierki w grze są dobre na 5-10 minut, a nie na prawie dwie godziny. Ich powtarzalność szybko zaczyna frustrować, powodując że zwyczajnie będziemy chcieli wyłączyć konsolę i zapomnieć o tej grze. W szczególności, że jest jeszcze drugi problem. W założeniach one nie są może trudne, ale wymagają zrobienia pewnych rzeczy, których tytuł w ogóle nie tłumaczy! To jest chyba największy zarzut wobec nich. Przez pierwszą godzinę nie byłem za bardzo pewny, co ja właściwie robię. Podobnie jest ze zdolnościami postaci. Introwertyk oczywiście jest artystą, bo jak już jedziemy stereotypami, to po całości. Możemy postawić obraz… i? Stawiamy go… nic. Klikamy gdzieś indziej… nic. Stawiamy jakieś płytki… o, powodują wywołanie dźwięku i ściągnięcie uwagi na obraz! Świetnie. Szkoda, że samo w sobie jest to tak nieporęczne, że wolałem już po prostu przebiegać lokację, bo chyba bym zwariował, jakbym miał to wykorzystywać cały czas.
Te dwie rzeczy składają się na jeden wniosek – gra nie radzi sobie z przedstawieniem samej siebie. Michael Hicks jako twórca doskonale wiedział, o co chodzi, ale nie zwrócił uwagi na to, że rzeczy dla niego oczywiste nie będą takie dla każdego. Dość powiedzieć, że gdyby dać ten tytuł obcej osobie, która nigdy o nim nie słyszała, i kazać go ogrywać… podejrzewam, że do samego końca taki ktoś nie miałby zielonego pojęcia, co właściwie robił i o co w tej grze chodziło. W trakcie ogrywania tej produkcji musiałem w pewnym momencie przerwać, przeczytać dokładnie, co to jest ten cały test MBTI, a następnie poznać dokładny opis autora wyjaśniający, w co ja właściwie gram. Sam cel gry: znalezienie tajemniczej kolumny-artefaktu, który da nam nieograniczoną wiedzę. Powiem szczerze, że jak go znalazłem, to musiałem sprawdzić w Google, po co ja właściwie szukałem tej kolumny. W grze nie jest wspomniana ani razu, a nic, co się dzieje wokoło, nie wskazuje, że w ogóle czegokolwiek szukamy.
Niestety takie coś powoduje, że dana gra wideo jest porażką. Każde dzieło twórcze, jeśli jest przedstawiane masowej publice (zaznaczam: masowej), musi dać się przez nią zrozumieć. Mając gry typu Limbo czy Unmechanical szybko poznajemy całą mechanikę i dokonujemy na spokojnie interpretacji tego, co widzimy w tle, układając sobie w głowie jakąś historię.
Tutaj jest to niemożliwe. Nie jestem pewien, czy przyczyną jest to, że sama gra została źle zaprojektowana, czy może jej grafika jest jednak trochę za mało szczegółowa, ale efekt jest zawsze ten sam. Przez dłuższy czas nie wiemy za bardzo, co właściwie dzieje się na ekranie. Po przeczytaniu materiałów źródłowych i wysiłku intelektualnym w kierunku zrozumienia, jakoś pewnie do tego dojdziemy. Tylko czy historia, która opiera się o stereotypy i skrajności, jest warta tego wszystkiego? Moim zdaniem nie. Wasze może być oczywiście inne, ale posunę się tutaj do stwierdzenia, że mamy do czynienia z kiczem. Pod tym wszystkim nic za bardzo nie ma.
Tym mniej więcej wydaje się być Pillar. Nie mogę odmówić mu atmosfery, którą wspiera przyzwoite udźwiękowienie. Gra może nas wciągnąć na godzinę, może dwie, ale boję się, że efektem końcowym będzie frustracja z powodu jej braków mechanicznych, powtarzalności i zwyczajnego znudzenia. Idealny kandydat do PlayStation Plus. Jeśli się pojawi – zagrajcie. Nie wydawajcie na to jednak swoich pieniędzy, w szczególności że gra tania nie jest. 38 złotych (34,20 zł w PS Plus) za powtarzalność i może dwie, góra trzy godziny zabawy to trochę przesada. Tym bardziej, że bliżej jej do kiczu niż czegoś głębszego, a jeśli tak bardzo interesują Was minigierki, to myślę, że w internecie znajdziecie lepsze i, przede wszystkim, darmowe flashówki.
Co mówi o tym nasza skala ocen? „Gra tragiczna w prawie każdym calu. Coś dobrego w niej można znaleźć, ale wymaga to nieludzkich zdolności.”. Może nie użyłbym słowa „tragiczna”, ale tym bardziej nie powiedziałbym, że „niektóre aspekty są poprawnie wykonane”. Kandydat do PlayStation Plus, gdzie myślę, że niedługo ją ujrzymy.
Atuty
- Atmosfera…?
- Muzyka
- Potrafi zająć trochę czasu…
Wady
- …jeśli naprawdę się nudzimy
- Minigierki są na max 5 minut, a nie 2 godziny
- Gra nie radzi sobie z przedstawieniem siebie
- Fabuła ociera się o kicz i skrajności
- Wysoka cena w stosunku do zawartości
- Grafika i rozgrywka rodem z RPG Makera
Miało być „wow”, wyszło „buu”. Minigierki dają zabawę na max 5-10 minut, a gra absolutnie nie radzi sobie z przedstawieniem samej siebie potencjalnemu nabywcy. Jak pojawi się w PS Plus – zobaczyć. Pod żadnym pozorem nie wydawać pieniędzy.
Przeczytaj również






Komentarze (16)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych