
Recenzja: Ben 10 Omniverse 2 (PS3)
Nowa część Ben 10 reprezentuje gatunek runner. Właśnie go wymyśliłem? Nie, zapewne znacie go ze smartfonowych Temple Run czy Subway Surfers. Jak z co-opowego beat’em upu na podstawie bajki sequel zrobił, całkiem przyjemną zresztą, minigierkę o wymijaniu przeszkód na trzypasmowej drodze?
Animowany serial z Cartoon Network aż się prosi o stworzenie na jego podstawie gry - chłopak posiadający urządzenie zmieniające jego postać jest świetnym materiałem na prostą nawalankę z nieskomplikowanymi zagadkami logicznymi, w dodatku kuszącą fanów bajki znajomymi twarzami. Stąd siedem poprzednich części na podobnych założeniach z okazjonalnym dodatkiem elementów platformowych. A teraz nagle wyskakują z bieganiną.
Walki wciąż tu występują, lecz więcej czasu spędzimy na bieganiu korytarzami i uliczkami zbierając części maszyny oraz aktywując kolejne przełączniki bez wyraźnego sensu. Fabuła podana jest szczątkowo i nie warto próbować jej zrozumieć bez znajomości kreskówkowego pierwowzoru.




Rodem z telefonowych bieganin, mamy tu trzy równoległe ścieżki i naszym zadaniem jest przeskakiwanie między nimi. Do wyboru są trzy klasy kosmitów: szybkiego, atakującego z dystansu i silnego, a wprawne żonglowanie formami pozwala ominąć większość przeszkód - szybki przeskoczy nad przepaścią, a większy byk przebije się przez niektóre ściany. Do tego okazjonalne gonienie za uciekającym posłańcem. Prosta i przyjemna popierdółka na kilkuminutową sesję na sedesie....
...tylko że to nie jest popierdółka na telefon! Długie drogi poprzecinane są małymi lokacjami z kilkoma falami pojawiających się znikąd wrogów i tu gra wraca do swych korzeni. Każda klasa pozwala wybrać jednego z trzech/czterech przedstawicieli - z osobnymi animacjami, wyglądem i stylem walki. Starcia składają się z używania ataku lekkiego, mocnego oraz własnej odmiany uniku - dla klockowego kosmity będzie to zbudowanie swojego klona, na którym skupią się niemilce, wielki Cannonbolt zmieni się w niszczącą wszystko na swojej drodze kulę, a Astrodactyl uniesie się nad pole walki i znajdzie dogodną dla siebie pozycję do ataku zza pleców przeciwnika.
A złośliwców jest sporo i w różnych odmianach. Jedni rzucą się bezmyślnie do walki wręcz, inni razić będą z karabinów laserowych i pocisków zamrażających, wielkie osiłki zaś, przy uderzeniu, zmienią naszą formę, blokując przy okazji inne. Całość nie jest przesadnie trudna, lecz wymaga odpowiedniego dobrania kosmitów przed walką (nie wzięcie odpornego na zamrażanie Big Chilla to masochizm). Wartościowa odmiana wśród banalnych gier dla młodszych graczy.
Różnorodność dostępnych przemian, ulepszanie ich znajdźkami (dodającymi proste combosy) i kolorowa grafika mogłyby być godne polecenia dla nieletnich fanów Ben 10. Ci nie zwrócą uwagi na żyjące własnym życiem cienie, racząc się bardziej cell-shadingową oprawą (średniej jakości) i kontrolą nad ulubionymi pozaziemskimi maszkarami.
Tylko jak tu usprawiedliwić pełną cenę pudełkową za niecałe trzy godziny gry? Po przejściu fabuły mamy dostęp do siedmiu aren z falami przeciwników (opcjonalny co-op z drugim graczem), lecz nawet te wymagają zaledwie kilku minut na każdą. Z jednej strony nie zdążymy się znudzić, a Łowcy Platyn zaliczą kolejny komplet pucharków małym nakładem czasu, ale to żadne wytłumaczenie. Wciąż fajna gierka, mogłaby tylko ukazać się w dystrybucji cyfrowej... za jakieś 10% obecnej ceny.
Atuty
- Odpręża i bawi jak porządna smartfonowa popierdółka
- Zróżnicowane postacie z własnym stylem walki
Wady
- Czas gry to żart
- Cena to żart
- Brak polonizacji
- Dziwne cienie
Zatęchły powiew oldschoolu dla małolatów - stanowi wyzwanie i nie ma polskiej wersji językowej (do słowników, dzieciaki!). Szkoda, że za taką cenę.
Przeczytaj również






Komentarze (18)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych