
Klasyk mafijny z lat 90. nadal bezkonkurencyjny. Martin Scorsese wiedział, co robi
Są filmy, które nie tylko opowiadają historię, ale stają się jej częścią. Dzieło Martina Scorsese z 1990 roku to właśnie taki przypadek – obraz, który nie tyle przedstawia świat mafii, co pozwala nam zanurzyć się w jego mrocznym, fascynującym i niepokojąco pociągającym uniwersum.
To brutalna lekcja rzeczywistości, gdzie glamour gangsterskiego życia zderzył się z prawdą o moralnej degeneracji i nieuchronnej klęsce. Dlaczego warto poświęcić czas na ten film? Bo to nie tylko klasyka kina gangsterskiego, lecz także niepowtarzalna lekcja o ludzkiej naturze, lojalności, upadku i złudzeniach.




Historia rozpoczęła się od książki "Wiseguy" Nicholasa Pileggi z 1985 roku, opartej na prawdziwych zeznaniach Henry'ego Hilla - gangstera z rodziny Lucchese. Scorsese od razu wiedział, że ma w rękach materiał na coś wyjątkowego. W przeciwieństwie do romantycznej wizji mafii z "Ojca Chrzestnego", reżyser postanowił pokazać surową prawdę o świecie przestępczym.
Scenariusz do 'GoodFellas' powstał na podstawie wspomnień średniej rangi kryminalisty nazwiskiem Henry Hill, spisanych w czasie jego pobytu za kratkami przez nowojorskiego dziennikarza. Pileggi i Scorsese współpracowali przy adaptacji, tworząc scenariusz, który łączył autentyczność z mistrzostwem narracyjnym.

Od zawsze chciałem być gangsterem
„Odkąd pamiętam, zawsze chciałem być gangsterem” – tymi słowami Henry Hill, bohater „Chłopców z ferajny”, wprowadza nas w świat, gdzie granica między dobrem a złem jest rozmyta, a marzenia o szybkim sukcesie często kończą się upadkiem.
To nie jest typowa opowieść o mafii. Martin Scorsese pokazuje, że bycie „kimś” w tej rzeczywistości to nie tylko pieniądze i władza, ale przede wszystkim iluzja bezpieczeństwa i przynależności. Widzimy, jak młody chłopak z nowojorskiego przedmieścia, zafascynowany gangsterami, powoli wchodzi na drogę, z której nie ma odwrotu.

Smaczki i detale, które tworzą legendę
Siłą filmu są detale – sceny rodzinnych uroczystości przeplatane brutalnością, dialogi kipiące autentycznością, a także fenomenalne kreacje aktorskie. Ray Liotta jako Henry Hill, Robert De Niro w roli Jimmy’ego Conwaya i Oscarowy Joe Pesci jako Tommy DeVito – każdy z nich wnosi do filmu niepowtarzalną energię.
Warto zwrócić uwagę na kultowe cytaty, które przeszły do historii: „Nauczyłeś się dwóch najważniejszych rzeczy w życiu: nigdy nie sypać kumpli i zawsze trzymać gębę na kłódkę” czy „Według mnie… lepiej było zostać gangsterem niż prezydentem Stanów Zjednoczonych”.
Film Scorsese to także popis reżyserskiej precyzji – słynne, kilkuminutowe ujęcie „one shot” prowadzące bohaterów przez zaplecze restauracji do sali głównej, stało się wzorem dla kolejnych pokoleń twórców. Ścieżka dźwiękowa, w której klasyczne przeboje rockowe i jazzowe przeplatają się z dramatycznymi wydarzeniami, buduje unikalny klimat i podkreśla kontrast między pozorną normalnością a światem przestępczym.

Wywiady i kulisy
Aktorzy wielokrotnie wspominali, że praca na planie „Chłopców z ferajny” była jednocześnie wyzwaniem i przygodą. Ray Liotta opowiadał, że spotkał się z prawdziwym Henrym Hillem, by lepiej zrozumieć motywacje i mentalność swojego bohatera.
"Spotkałem go w kręgielni w Valley. Był tam ze swoim bratem, wielkim, strasznym facetem. Obaj siedzieli plecami do ściany - myślałem wtedy, że mógł zostać zastrzelony w każdej chwili".
Joe Pesci, pytany o słynną scenę „Funny how?”, zdradził, że jej kluczowy fragment był improwizowany, co zaskoczyło nawet samego Scorsese.
"Wszyscy mamy te emocje... czasem czujesz, że możesz kogoś zabić i wypuszczasz parę. Ten facet wypuszczał parę w jedyny sposób, jaki znał w swoim środowisku - szedł za daleko, był szalony".
Robert De Niro, przygotowując się do roli Jimmy’ego, dopytywał autora książki Nicholasa Pileggiego o najdrobniejsze szczegóły – jak trzymać papierosa, jak gestykulować – by jak najwierniej oddać postać prawdziwego gangstera.
Dlaczego warto?
To nie tylko opowieść o mafii – to historia o ludzkich słabościach, złudzeniach i cenie, jaką płaci się za życie na własnych zasadach. Scorsese nie idealizuje przestępczego świata, wręcz przeciwnie – obnaża jego pustkę i nieuchronność upadku. Bohaterowie, choć początkowo budzą podziw, z czasem stają się więźniami własnych wyborów.
„Teraz wszystko się zmieniło. Nic się nie dzieje. Muszę czekać w kolejce jak wszyscy. Trudno nawet o porządne żarcie. Kiedy w tutejszym barze zamówiłem spaghetti z sosem marinara... dostałem kluski z keczupem. Teraz jestem nikim. I do samej śmierci będę żył jak przeciętniak”. – wyznaje Henry Hill, gdy iluzja potęgi na końcu filmu pryska na zawsze.

Fenomen na tle innych filmów Martina Scorsese
„Chłopcy z ferajny” to nie tylko jeden z najlepszych filmów gangsterskich, ale także jedno z największych osiągnięć Martina Scorsese. Wielu krytyków uważa, że reżyser, znany z takich dzieł jak „Kasyno” czy „Taksówkarz”, właśnie tutaj osiągnął szczyt w portretowaniu świata przestępczego – z całą jego złożonością, sprzecznościami i tragicznym pięknem.
To film, który nie daje prostych odpowiedzi. Pokazuje, jak łatwo zatracić się w świecie pozornych wartości, jak cienka jest granica między lojalnością a zdradą, i jak bardzo złudne bywają marzenia o „lepszym życiu”. To także przestroga – przed fascynacją światem, który kusi blichtrem, ale kończy się samotnością i upadkiem.
Klasyka, która nie starzeje się nigdy
„Chłopcy z ferajny” to film, który trzeba zobaczyć nie tylko dla mistrzowskiej reżyserii, gry aktorskiej i scenariusza. To dzieło, które zmusza do refleksji nad własnymi wyborami, pokazuje cenę marzeń i nie pozwala o sobie zapomnieć. Bo jak mówi jeden z bohaterów: „Byliśmy traktowani jak gwiazdy filmowe. Mieliśmy wszystko. A teraz koniec z tym wszystkim. I to jest właśnie najgorsze”.
Przeczytaj również






Komentarze (17)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych