
Co z Watch Dogs? Seria wciąż ma spory potencjał
Seria Watch Dogs nigdy nie miała łatwo. Zadebiutowała z ogromnym rozmachem i równie wielkimi oczekiwaniami, które - jak dobrze wiemy - nie do końca zostały spełnione. Później było już tylko ciekawiej: lepsze pomysły, zmiany klimatu, a w końcu eksperyment w postaci Legion, który próbował wcisnąć się między świeżość a chaos. Mimo wszystko każda z odsłon miała coś, co potrafiło przyciągnąć do ekranu - nawet jeśli nie na długo.
Dziś, kiedy o serii mówi się głównie w czasie przeszłym, warto zatrzymać się na chwilę i zastanowić: co właściwie poszło nie tak i czy Ubisoft powinien jeszcze raz spróbować przywrócić Watch Dogs do życia? Może nie jako tytuł AAA z milionowym budżetem, ale jako projekt, który znów skupi się na tym, co naprawdę miało sens - hakowaniu, miejskiej inwigilacji i oporze przeciwko systemowi.
Jak to było?




Pierwsze Watch Dogs miało być rewolucją. Pamiętamy przecież te trailery z E3 - miasto żyjące własnym rytmem, hakowanie wszystkiego jednym kliknięciem i klimat techno-thrillera z prawdziwego zdarzenia. Finalna wersja? Nieco bardziej przyziemna. Aiden Pearce był chłodny, ponury i nijaki, a Chicago - choć ładne - nie miało tyle życia, ile obiecywano. Mimo to fundamenty były solidne.
Ubisoft wyciągnął wnioski i w Watch Dogs 2 postawił na kolor, luz i technologiczną ironię. Marcus Holloway był zupełnym przeciwieństwem Aidena - miał charyzmę, ekipę i misję, która bardziej przypominała atak memiarzy na Dolinę Krzemową niż mroczną opowieść o zemście. San Francisco zyskało duszę, a rozgrywka - lekkość. Dla wielu to właśnie „dwójka” była tym, czym „jedynka” powinna być od początku. Pojawiały się jednak głosy, że ten “luz” jest przesadzony.
Potem przyszło Watch Dogs: Legion - eksperyment, który chciał pójść o krok dalej. Pomysł? Każdy NPC mógł stać się bohaterem. Graliśmy nie postacią, a ruchem oporu. Londyn był klimatyczny, opresyjny i polityczny, ale brak centralnej postaci sprawił, że wszystko rozmyło się fabularnie. „Wszyscy są bohaterami” brzmiało dobrze na papierze, ale w praktyce ciężko było z kimkolwiek nawiązać więź. Gameplay miał swoje momenty, ale konstrukcja misji i system rekrutacji nie wytrzymały ciężaru ambicji.
Wszystkie trzy odsłony próbowały czegoś innego - mrocznej intrygi, luzackiego techno-buntu, społeczeństwa bez twarzy. I choć każda miała swoje momenty, żadna nie stała się tym jednym, mocnym filarem Ubisoftu, jak Assassin’s Creed czy Far Cry. Watch Dogs pozostaje serią z potencjałem, która wciąż nie doczekała się swojej definitywnej wersji. I właśnie dlatego wciąż o niej myślimy - bo czujemy, że jeszcze można z niej wyciągnąć coś naprawdę wyjątkowego.
Jak to będzie?
Jeśli Watch Dogs ma wrócić, to musi wrócić z pomysłem. Już nie wystarczy nowy bohater i inne miasto - seria potrzebuje kierunku, który nada jej tożsamość mocniejszą niż sama mechanika hakowania. Może to oznaczać powrót do mroczniejszych tonów z „jedynki”, ale tym razem z lepiej napisaną postacią i fabułą, która będzie potrafiła wybrzmieć mocniej niż zlepek misji pobocznych.
Jedną z dróg mogłoby być postawienie na jeden konkretny temat - np. kontrolę danych w dobie AI, śledzenie emocji przez algorytmy czy walkę o prywatność w świecie, gdzie każdy ruch zostawia cyfrowy ślad. Ubisoft próbował dotykać tych kwestii, ale nigdy nie wbijał się w nie naprawdę głęboko. Tymczasem to właśnie tu leży siła Watch Dogs: w pokazaniu, jak technologia wpływa na codzienność, politykę i jednostkę. Tylko trzeba to zrobić bez banałów.
Druga kwestia to świat gry. Londyn z Legion miał klimat, ale był pusty. San Francisco miało duszę, ale brakowało mu gęstości wydarzeń. Może czas na miasto, które jeszcze nie zostało wyeksploatowane? Seul? Stambuł? Buenos Aires? Wybór mniej oczywisty, z lokalnym kolorytem, pozwoliłby zbudować coś bardziej oryginalnego i mniej przewidywalnego. A przy tym dałby szansę pokazać globalną skalę problemów, które Watch Dogs stara się podejmować.
I wreszcie - forma. Zamiast rozbuchanej gry za 300 milionów dolarów, może warto wrócić do czegoś bardziej kameralnego? Mniejszy projekt, bardziej skupiony, bardziej ryzykowny. Taki, który przypomni, że Ubisoft potrafi tworzyć gry z pomysłem, a nie tylko kolejne elementy układanki. Bo Watch Dogs ma szansę wrócić, i to z przytupem - ale tylko wtedy, gdy przestanie udawać, że jest wszystkim na raz.
Podsumowując…
Na razie Watch Dogs utknęło w dziwnym zawieszeniu - z jednej strony zbyt duże, by całkiem o nim zapomnieć, z drugiej zbyt niepewne, by traktować je jak żywą markę. Ale nawet jeśli seria przez ostatnie lata błądziła, wciąż ma w sobie coś, co może chwycić. Tematyka, świat, mechaniki - to wszystko czeka tylko na odpowiedniego reżysera, który poukłada to na nowo i opowie historię, której rzeczywiście warto słuchać.
Bo potencjał wciąż tam jest. Może nie tak oczywisty i błyszczący jak przy pierwszym zwiastunie z E3, ale gdzieś pod powierzchnią wciąż pulsuje. Jeśli Ubisoft znajdzie w sobie odwagę, żeby dać tej serii nowy kierunek, to Watch Dogs może jeszcze zaskoczyć. Pytanie tylko, czy ktoś odważy się nacisnąć przycisk restartu. I czy do tego czasu będziemy jeszcze mówić o Ubisofcie, który jeszcze trzyma się w obecnej formie…
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Watch Dogs Legion.
Przeczytaj również






Komentarze (34)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych