To był bardzo dobry rok! Dziesięć najciekawszych horrorów 2024

To był bardzo dobry rok! Dziesięć najciekawszych horrorów 2024

Dawid Ilnicki | 08.12.2024, 14:00

Nie czekając na premierę upragnionego “Nosferatu” od Roberta Eggersa, który w polskich kinach pojawi się dopiero w lutym 2025 roku, przyglądamy się najlepszym produkcjom z szeroko rozumianego kina grozy. Ostatnie miesiące były niezwykle udane dla gatunku, mogącego się w tym roku pochwalić sporą różnorodnością.

Jeśli wierzyć Paulowi Schraderowi, często dostarczającemu na swym profilu facebookowym dzikiej radości za sprawą najróżniejszych wpisów, horror w pewnym momencie niemal kompletnie zdominował amerykańskie kina. Wrażenie to mogło być spowodowane niezwykle udanymi kampaniami marketingowymi, za sprawą których z pozoru kompletnie niszowe tytuły zaistniały w świadomości widzów. 2024 rok stał również pod znakiem kilku interesujących eksperymentów, takich jak choćby “In Violent Nature”, a także skandynawscy “Nieumarli”. Podczas gdy pierwszy tytuł, który oczywiście doczeka się kontynuacji, zaproponował formułę swoistego slow-slashera, opowiadającego standardową fabułę tego podgatunku z punktu widzenia mordercy, drugi można nazwać najbardziej realistycznym obrazem o zombie-apokalipsie. Mało było wielkich entuzjastów obu pozycji, ale nie ulega wątpliwości, że były to bardzo ciekawe produkcje.

Dalsza część tekstu pod wideo

A rok w mainstreamie upłynął zarówno na odświeżaniu starych tytułów, często mających nawet kilkadziesiąt lat, jak również promowaniu zupełnie nowych obrazów. Mało było w ostatnim czasie pozycji rozcieńczających grozę dawką umiejętnie dozowanego humoru, choć pośród tych pozycji wyróżniła się z pewnością “Abigail”, nie tylko dzięki słusznemu powrotowi Melissy Barrery do produkcji reżyserów ostatnich “Krzyków”. W powagę poszła za to inna królowa horroru Samara Weaving, która zagrała w niezłym “Azrael”. Całkiem sprawnym, oldschoolowym dziwadłem okazało się “Cuckoo”. O wiele więcej można było oczekiwać od straszącego pająkami francuskiego “Robactwa”, które jednak sprawdziło się nieźle jako dramat społeczny, rozgrywający się w lokalnym blokowisku. Szeroko reprezentowany był w tym roku nurt horroru religijnego, przynosząc m.in. świetną rolę Hugh Granta w “Heretic” i zupełnie przeciętną kreację Sydney Sweeney w “Niepokalanej”. Niestety żałuję tego, że nie zobaczyłem tajwańskiego “Stowarzyszenia umarłych gwiazdorów”, które zapowiadało się świetnie. 

Substancja

Nagrodzony w Cannes za scenariusz film Coralie Fargeat, odpowiedzialnej za wcześniejszą, brawurową “Zemstę”, szybko okrzyknięto mianem najlepszego horroru dla osób nie lubiących horrorów. Na dobrą sprawę to znakomicie zrealizowane widowisko obficie czerpie jednak z wielu klasyków gatunków, zarówno tak szacownych tytułów jak “Carrie” czy “Lśnienie”, jak również “Basket Case”, a nawet “Society” Bryan Yuzny. W końcówce pobrzmiewa nawet “Toxic Avenger”, a sam pomysł to rzecz rodem z któregoś z body-horrorów Davida Cronenberga. W dodatku mamy tu również fantastycznie obsadzoną Demi Moore, której udaje się mocno uczłowieczyć postać głównej bohaterki, o co nie jest wcale łatwo, biorąc pod uwagę, że to persona, która poświęciła całe swoje życie robieniu kariery. Nic więc dziwnego, że “Substancja” to nie tylko jeden z horrorów roku, ale również jedna z najciekawszych propozycji ostatnich lat.

Kod Zła

Po premierze nowego obrazu w reżyserii Osgooda Perkinsa widzowie z grubsza podzielili się na tych, którzy zachwyceni chłonęli gęstą atmosferę kolejnego, oryginalnego tworu amerykańskiego reżysera, a także na tych, którzy doceniając warstwę audiowizualną mocno krytykowali jego nie do końca dopracowany scenariusz. Przyznam, że osobiście jestem zdecydowanie w pierwszej grupie, gdyż obraz ten dał mi w zasadzie wszystko czego oczekuję od produkcji opowiadających o ściganiu seryjnego mordercy, a co wcześniej udało się przede wszystkim Nicowi Pizzolatto w pierwszym sezonie “True Detective’a”. Podobnie bowiem jak duet Cohle-Hart tak i agentka Lee Harker może mieć pod koniec wątpliwości czy tropi jeszcze człowieka czy istotę nie z tego świata. Zwłaszcza, gdy jej antagonista wygląda jak Nicolas Cage, ponoć przy kreowaniu tej postaci mocno inspirujący się swoją matką…

Omen: Początek

Arkasha Stevenson dała się wcześniej poznać wyłącznie jako reżyserka pojedynczych odcinków seriali “Legion” i udanego, a stosunkowo mało znanego, netflixowego “Nowego smaku wiśni”. Jej skromne doświadczenie nieprzypadkowo budziło zatem sporą nieufność, gdy okazało się, że będzie odpowiedzialna za prequel do nowego “Omena”. Na szczęście wszelkie obawy były bezpodstawne, bo sam film okazał się wręcz znakomity, fantastycznie odtwarzając klimat Włoch lat 70’ i rosnącą paranoję wokół wydarzeń w pewnym sierocińcu. Doskonale obsadzona została tu Nell Tiger Free, grająca bardzo podobną rolę co we wcześniejszym serialu “The Servant”. 

Późna noc z diabłem

Film duetu Cameron i Colin Cairnes nadałby się znakomicie do tzw. double billa z tegorocznym “Saturday Night”, bo i tu mamy do czynienia z realizacją telewizyjnego show. Tyle że o zupełnie innej tematyce. Podobnie jak w lekko zawodzącym “Hereticu” z Hugh Grantem i tu mamy do czynienia z próbą racjonalnego wytłumaczenia fenomenów duchowych; w tym przypadku klęska racjonalizmu ma jednak zupełnie inny charakter niż w filmie A24. Doskonale w głównej roli sprawdza się David Dastmalchian, a twórcom udaje się na tyle dobrze wykreować atmosferę czasów “satanic panic” - na czym poległ w tym roku m.in. Ti West - że można im darować niezbyt interesujące zakończenie. 

Alien Romulus

Film z kategorii “mogło być dużo gorzej”, a ostatecznie dostaliśmy przynajmniej znakomicie zarysowany świat przyszłości, w którym chciałoby się zostać na dłużej (choć wyłącznie jako widz). Niestety po kilkudziesięciu solidnych minutach, na klasycznie pozostawionej samej sobie starej bazie kosmicznej, podczas których człek nabiera przekonania, że facehuggery obecnie straszą dużo bardziej niż ksenomorfy, poziom zainteresowania historią drastycznie spada. Właściwie tylko relacja człowiek-robot, w odniesieniu do Andy’ego, nie do Asha, jest tu równie intrygująca. Całość ogląda się jednak bez żalu, a wręcz z poczuciem nieźle spędzonych dwóch godzin, ale też bez większej nadziei, że ktoś jeszcze w tym uniwersum nakręci coś naprawdę intrygującego. Choć być może Noah Hawley już niedługo udowodni, że jednak się mylę…

Exhuma

Obraz w reżyserii Jang Jae-hyuna z Choi Min-Sikiem w jednej z głównych ról przekonuje, że choć kino koreańskie może mieć najlepsze lata już dawno za sobą to jednak potrafi jeszcze dostarczyć niezwykle interesującej produkcji, czerpiącej na równi z dawnych horrorów, jak i z lokalnej historii. Znakomicie wypadają tu choćby tajemnicze rytuały, odprawiane przez niezwykle ciekawy zespół zajmujący się zjawiskami paranormalnymi, zatrudniany do kolejnych tajemniczych spraw, który w końcu natrafia na historię wymagającą wielkiego poświęcenia. A choć ta nie dorównuje przedstawionej choćby w pamiętnym “Lamencie”, mimo wszystko czyni ona z tego filmu jedną z najciekawszych azjatyckich pozycji ostatnich kilku lat. 

Kąpiel diabła

Osobiście nie zaliczam się do zwolenników folk horrorów i najnowszy film duetu Severin Fiala-Veronica Franz, zrealizowanego do współpracy z firmą słynnego austriackiego reżysera Ulricha Seidla, niewiele w tej materii zmienia. Jest to jednak przykład niezwykle solidnie wykonanej pracy, tak jeśli chodzi o przestudiowanie materiałów historycznych, dotyczących wiejskiego życia w XVIII wieku, jak i wykreowania niezwykle posępnej atmosfery, w której niezwykle łatwo popaść w szaleństwo, zwłaszcza gdy ma się wokół siebie ludzi, którzy nie potrafią ze sobą rozmawiać. Doskonale w głównej roli sprawdza się wszechstronna artystka, aktorka i kompozytorka Anja Plaschg (współautorka choćby pamiętnej kompozycji “Goodbye” Apparat, znanej z “Breaking Bad” i “Dark”), dla której kreacji zdecydowanie warto przemęczyć się te ponad dwie godziny. 

Dom osobliwości

Przypadek tego irlandzkiego filmu przypomina trochę zeszłoroczne “When Evil Lurks”, które mimo obecności na większości zestawień horrorów z poprzedniego roku u nas pojawiło się tylko na Splat! Film Festival, a w dodatku nie było obecne na VOD. Obraz w reżyserii Damiana McCarthy’ego straszy w zupełnie inny sposób niż wspomniana wcześniej argentyńska produkcja, koncentrując się wokół tajemniczej śmierci kobiety, której przyczyny próbuje dociec jej niewidoma siostra-bliźniaczka, zajmująca się działalnością parapsychologiczną. Dziwna rzecz, bo niektóre kwestie wypadają w tym filmie mocno drewnianie (nie tylko przez obecność przedziwnej rzeźby w tym upiornym domu), a całość momentami wygląda dość sterylnie, jednak twórcom nie można odmówić umiejętności budowania znakomitej atmosfery. 

Smile 2

Wielki komercyjny sukces pierwszego filmu w reżyserii Parkera Finna naturalnie sprawił, że bardzo szybko zadecydowano o zrealizowaniu sequela, mogącego się już pochwalić nieco większym budżetem, co akurat widać na ekranie. Skromną historię o młodej lekarce zastąpiono opowieścią o wielkiej gwieździe muzyki pop, zmagającej się z dobrze znaną klątwą, pozostawiając to co działało w pierwszym obrazie, który był jednym z najlepszych horrorów ostatnich lat, jeśli chodzi o używanie jump-scare’ów. Tytułowy uśmiech i jego społeczna rola oczywiście znów nie zostały należycie wykorzystane, ale twórcy tego filmu ewidentnie nie walczą o szacowną łatkę “elevated”, zadowalając się po prostu tytułem jednego z najlepszych, absolutnie mainstreamowych filmów grozy tego sezonu. 

Lowlifes

Znamy tę historię mniej-więcej od czasów “Wybawienia” Johna Boormana. Familia z klasy średniej jedzie sobie na amerykańską prowincję, by tam w spokoju wypocząć przy grillu. Nagle zostaje zaczepiona przez dwójkę miejscowych. Rodzina spokojna, nie wadzi nikomu; lokals najdziksze wyczynia swawole. Z minuty na minutę atmosfera gęstnieje, aż w ruch idą… Do dobra, nie tym razem! Realizowany dla Tubi TV obraz można bowiem swobodnie postawić zaraz obok “Strange Darling” jako pozycję w kategorii “nie mów o nim zbyt dużo”. Choć zewsząd wyłazi  mocno ograniczony budżet tego widowiska, może się ono pochwalić niezłymi kreacjami i smoliście czarnym poczuciem humoru. A przy odrobinie wyobraźni nada się również jako przewrotna metafora amerykańskiego - czy też szerzej, zachodniego - społeczeństwa. 

Źródło: własne
Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper