Pinokio to niewypał, ale… Disney nie po raz pierwszy dał ciała w temacie live-action
Mam wrażenie, że w ostatnim czasie panuje moda na aktorskie adaptacje popularnych marek. Cała masa wytwórni próbuje swoich sił w wersjach live-action, licząc na to, że moc konkretnych tytułów zapewni odpowiednie przebicie, a co za tym idzie, spore zarobki w box office. I choć często rzeczywiście się tak dzieje, to niestety znacznie gorzej wypada to w kwestii ocen od krytyków i widzów.
Bardzo często kończy się to tragicznym rezultatem i podkopaniem fenomenu samej marki. Co więcej, w wielu przypadkach rozgrywa się to w dwóch kwestiach. Z jednej strony w przypadku anime, a z drugiej w świecie Disneya. I to tym drugim chciałbym zająć się na łamach tekstu. A motywacją jest tu oczywiście niedawna premiera „Pinokia”, gdzie oceniający nie zostawili nawet suchej nitki.
Zresztą… 29% pozytywnych ocen od krytyków i 34% od widowni mówią chyba same za siebie. Co jednak ważne, nie jest to bynajmniej jedyny taki przypadek. Pozwólcie więc, że przedstawię Wam dzisiaj dziesięć innych filmów z wytwórni Myszki Miki, które również miały bazować na popularnych animacjach, a skończyły… Cóż, delikatnie mówiąc, dość średnio. Przejdźmy do sedna i dajcie znać, która z poniższych produkcji była najgorsza.
Czarownica (2014)
Zacznijmy od produkcji, która jest zdecydowanie najlepszą ze wszystkich wymienionych. I może kwestią jest to, że nie mieliśmy tu bezpośredniego przełożenia, a po prostu opowiedzenie historii o jednej z postaci, które pojawiły się w animacjach? Trudno stwierdzić, natomiast wśród przeciętnych pozycji, ta była tą najmniej szkodliwą. A ogromną zaletą bez wątpienia był występ zjawiskowej Angeliny Jolie w głównej roli.
Alladyn (2019)
Przejdźmy do premiery sprzed trzech, za którą odpowiadał sam Guy Ritchie. I choć mogłoby się wydawać, że produkcja od takiego twórcy i bazująca na tak fenomenalnej animacji, musi się udać, to… Nic bardziej mylnego. Przełożenie opowieści o chłopaku latającym na dywanie, który próbował stawić czoła złemu wezyrowi, okazał się kompletnie nietrafiony. A tym, co zapamiętali ludzie najdłużej był… Will Smith w roli dżina.
Alicja w Krainie Czarów (2010)
Największa zaleta tej produkcji? Świetna obsada aktorska (w tym Johnny Depp). Największa wada? Niestety to, w jaki sposób odwzorowano fabularne perypetie Alicji. Królowa Kier była tu jakaś nijaka, Alicja również odstawała od tej z animacji i… No nie był to ten świat z lustra, który mogliśmy pamiętać z pełnometrażowej pozycji od Disneya. Jeśli nie oglądaliście, to… Cóż, nie straciliście wiele.
101 Dalmatyńczyków (1996)
Pora na najstarszą pozycję z całego zestawienia - aktorską ekranizację 101 Dalmatyńczyków. Najgorsze jest to, że aktorska formuła była dokładnie tym samym, co pierwowzór, ale bez tej magii. I bardzo mocno tego zabrakło. Niestety jedynym pozytywem jest tu znakomita rola Glenn Close, a to zdecydowanie za mało. Nadzieje były spore, ale nawet podczas seansu w dzieciństwie widziałem pewne niedociągnięcia.
Dumbo (2019)
Przyznam szczerze, że nigdy nie byłem największym fanem animacji o długouchym słoniku. I aktorska ekranizacja bynajmniej nie pomogła mi w polubieniu samej marki. Powiem więcej - po obejrzeniu tego filmu, zatęskniłem za oryginałem. Serio - to po prostu nie zadziałało. Słonik był maksymalnie nieciekawy, a o postaciach pobocznych nawet nie ma sensu wspominać. Wynudziłem się za wszystkie czasy.
Krzysiu, gdzie jesteś? (2018)
Mam dziwne wrażenie, że tutaj pomysł był niezły, ale tylko w głowach twórców. Bo jakby sobie rzeczywiście zarysować scenariusz w myślach, to może mieć to sens. Niestety po przełożeniu tego na duży ekran z prawdziwym aktorem (i nawet jeśli był to Ewan McGregor), nie wyszło tak, jak powinno. Całość była bardzo nijaka i pokuszę się nawet o stwierdzenie, że to naprawdę dwie nużące godziny.
Król Lew (2019)
Król Lew, ahhh ten Król Lew. Mamy tu prawdziwy podział, jeśli chodzi o odbiór. Z jednej strony jest cała masa osób, którym podobała się produkcja, a drugiej… Cóż, są tacy, którzy bardzo zawiedli się na dziele Disneya. Dla mnie, pomimo sporej dawki nostalgii, okazało się to dość sporym zawodem. Głównie przez dziwnie zaimplementowane CGI i zamianę uroczych zwierząt na takie, które mogliśmy oglądać na National Geographic.
Alicja po drugiej stronie lustra (2016)
Wiecie, co jest gorsze od średnio udanej wersji live-action kultowej produkcji? Robienia sequela takiego dzieła. I mam ogromny żal, że w tym przypadku również tego spróbowano. O ile pierwsza odsłona była do przyjęcia, o tyle kontynuacja już nie. Wrzucono całą masę postaci, ale żadna nie dostała odpowiedniego czasu na je rozwój. Co więcej, przyjemna postać Kapelusznika była tu… Znikoma. Nie mam pojęcia, czemu w to brnięto.
Czarownica 2 (2019)
Kolejny przykład, gdzie niepotrzebnie brnięto z rozwijaniem uniwersum. Aurora wyszła za mąż, zamieszkała w zamku przyszłego męża, a tytułowej czarownicy zdecydowanie się to nie spodobało. I tak to się ciągnęło. Cóż, nie do końca rozumiem, jaki inny powód (prócz Angeliny Jolie) był za kontynuowaniem tego, ale… Jeśli już zrobili, to zrobili. Tragedii nie ma, ale zdecydowanie jest cała masa lepszych dzieł, na które można poświęcić czas.
102 Dalmatyńczyki (2000)
I raz jeszcze - nieudana wersja live-action, średnie przyjęcie, sporo krytycyzmu i… Próba ratowania wszystkiego poprzez stworzenie sequela. Nie jest pewnie żadnym zaskoczeniem, że nie wyszło. Właściwie ponownie dostaliśmy przełożenie kultowej animacji na pozycję aktorską, ale tym razem gorszej animacji i gorszej aktorsko. To chyba najlepiej podsumowanie, z czym mieliśmy tu do czynienia. Nie polecam…
Przeczytaj również
Komentarze (58)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych