Muzykowo i krzykowo #7 Attack Attack!
Przed wami kolejne muzykowo i krzykowo. Tym razem nie dokończę jeszcze tematu Mansona, ale przedstawię wam zespół, który poznałem w zeszłym roku i stał się jednym z moich ulubionych. Jednocześnie był kiedyś nazywany najgorszą i najbardziej hejtowaną grupą metalową, gdzie przyczyniła się nawet do powstania pewnego mema. Zapraszam do lektury i słuchania.
Historia Attack Attack jest również dziwna i pokręcana, jak sam styl i rozwój muzyczny tej bandy. Postaram wam się jakoś przedstawić ich losy, ale ze względu na to, że członków było naprawdę sporo, skupię się na najważniejszych osobach, a konkretnie tych, których mogliśmy usłyszeć na albumach. W czerwcu 2008 roku do sieci trafił pierwszy teledysk tego zespołu i... muszę was ostrzec. Jest to potwornie dziwny, momentami koszmarny i technicznie zły utwór. Mam nadzieję, że nie będziecie mi mieć za złe. Oto przed wami... Stick Stickly.
I jak? Żyjecie? To dobrze. Jak mogliście usłyszeć, Attack Attack grało na samym początku powaloną mieszankę metalcore'u oraz elektroniki w stylu disco, pełną dziwnych screamów oraz auto-tune. Za to coś odpowiadają kolejno: Johnny Franck (gitara rytmiczna i czyste wokale), John Holgado (bas), Andrew Whiting (gitara rytmiczna), Andrew Wetzel (perkusja), Austin Carlile (krzyki i nieczyste wokale) oraz Caleb Shomo (wokal wspierający, programowanie i keyboard). Jeśli dobrze się orientujecie w środowisku metalowym, ta ostatnia dwójka powinna wam się kojarzyć. Jeżeli nie, to nie problem. Ten sam skład stworzył w 2008 roku pierwszy album Attack Attack o nazwie Someday Came Suddenly. I tu wam powiem, że ten krążek jest stworzony w identycznym stylu, co feralne Stick Stickly. Mamy mnóstwo tej mieszanki metalcore'u z disco. Moim zdaniem największym problemem tego albumu nie jest do końca sam styl, bo on może zostać wykonany poprawnie. Asking Alexandria pokazała to w swym pierwszym wydaniem, lecz o nich powiem kiedy indziej. Tak samo było z Motionless In White na samym początku ich działalności. Nie inaczej jest tu, bo Attack Attack nauczyło się później robić tą mieszankę dobrze, ale wróćmy do mojego problemu z ich pierwszym krążkiem. Technicznie jest ok, tylko momentami wydaje, że te wszystkie segmenty disco, breakdowny gitarowe, krzyki itd. Są podane bardzo losowo. Jak słyszeliście, Stick Stickly zaczyna się, jakby się dziwnie urwało. Dodatkowo jest za dużo auto-tune'a. Nie wiem, co chłopaki mieli w głowach, ale za duża jego ilość zwyczajnie męczy uszy. I nie ukrywam, pod koniec słuchania tego albumu byłem wykończony. Do tego, gdy Austin zaczyna się wydzierać, a John dalej śpiewa z tymi efektami, to wszystko zaczyna się tak dziwnie się ze sobą zlewać. Jest z tym bardzo nierównie, bo momentami brzmi to fajnie, momentami męczy.
Tekstowo nie wypowiem się szczegółowo, ale jest po prostu różnorodnie. Takie Stick Stickly np. jest o samym Chrystusie. Często poruszany jest aspekt miłości i nadziei. Czy polecam wam to dziwadło? Moim zdaniem warto sprawdzić w formie ciekawostki, ale ogólnie radziłbym ominąć ten album. Dla mnie to takie guilty pleasure, bo choć czasem aż za głowę się łapię za to, jak technicznie jest dziwne, lubię sobie wrócić do tego albumu... a potem męczę się z nim po raz kolejny. Odbiór tego albumu był głównie negatywny, lecz zespół znalazł również swoich fanów. Wiadomo, że nawet najbardziej krytykowane zespoły będą miały swoich odbiorców. Doszło nawet do tego, że przez teledysk, a konkretnie przez ruchy gitarzystów członków Attack Attack powstał mem określający ten typ muzyki, czyli mieszaninę metalcore'u, dziwnych screamów oraz elektroniki. Został on nazwany crabcore'em, który po dziś jest stosowany. W międzyczasie zespół koncertował i weźmy pod uwagę fakt, że składał się on głównie z samych emo nastolatków. Dorzućmy do tego fakt, że byli głównie nielubiani, przez co niektórzy członkowie do dziś borykają się z depresją. W końcu z Attack Attack odszedł Austin Carlile i z nim było dość dziwnie, gdyż sam za koncertach zachowywał się dość dziwnie np. pijany wydzierał się, że członkowie AA są chrześcijanami, co nie było do końca prawdą lub omal nie doprowadził do wypadku bądź bójki, gdyż Caleb lekko go skrytykował za swe zachowanie. W każdym razie dla pozostałych członków jego odejście było wielką ulgą. Zaczęli szukać nowego wokalisty od krzyczenia, gdzie znaleźli raz kogoś, ale nie posiedział na swym stanowisku za długo. W końcu zdecydowali, że nowym screamerem zostanie... Caleb Shomo, gość od keyboarda. I sam to muszę przyznać, była to najlepsza decyzją, jaką ten zespół kiedykolwiek podjął.
Z nim, jako nowym wokalistą, Attack Attack wydało kolejny album, tym razem jako self-titled (dosłownie, drugi krążek nazywał się po prostu Attack Attack!) w 2010 roku. I tutaj jest olbrzymia poprawa względem poprzedniczki. To nadal mix metalcore'u i elektroniki, ale bardziej dojrzalszy i poważniejszy. Caleb w swojej nowej roli spisuje się fenomenalnie. Brzmi trochę inaczej niż w późniejszych utworach czy w Beartooth, ale to chyba taki przypadek, jak z Andym Biersackiem z Black Veil Brides, gdzie głos mu się zmieniał. Sam Caleb był jeszcze nastolatkiem, gdzie... wydając pierwszy album chłopak miał 16 lat. W każdym razi brzmi naprawdę dobrze, chociaż można odnieść wrażenie, że to taki typowy wokalista metalcore'owy. Co do samej reszty, poszli po rozum do głowy i mocno się ograniczyli w kwestii auto-tune'a. Nie ma go w 90% albumu i w większości słyszymy sam głos Johnyy'ego Francka, który jest naprawdę przyjemny. Gitary są naprawdę dobre, zwłaszcza w soczystych breakdownach. Ogólnie mamy z tym albumem tak, że mamy tu same ciężkie utwory, jak AC - 130 czy same kawałki techno pokroju Shut Your Mouth, ale rdzeń tego albumu stanowi ten mix obydwu. Idealnym przykładem jest Smokahontas, gdzie na ogół jest ciężki, mamy refreny w stylu elektronicznym, w pewnym momencie zaczyna się ala disco polo, a na sam koniec dostajemy mocny breakdown. Czasem niektóre kawałki są okraszone pianinem. I ten typ piosenek jest absolutnie cudowny. Uszy od tego nie bolą, a przyjemnie się tego słucha. Nadal mamy kompletne dziwactwa, jak chociażby początek Fumbles O'Brian, dziwne nazwy piosenek (Sexual Man Chocolate... nie żartuję) czy auto tune. Niemniej, album osiągnął jakiś tam rozgłos, jeszcze bardziej powiększyła się liczba słuchaczy AA oraz ich przeciwników.
Moim zdaniem ten krążek jest naprawdę dobry, oryginalny i bardzo przyjemny do słuchania. Mam też wrażenie, że gdyby ,,Attack Attack!" było pierwszym dziełem tego zespołu, to krytyka nie byłaby aż taka wielka i nie byłoby tyle hejterów w czasie działalności grupy. Zachęcam do jego przesłuchania.... ALE to nie jedyna wersja tego albumu, gdyż po czasie została wydana wersja deluxe. I o niej muszę trochę popisać, gdyż nowe utwory, znacząco się różnią w stosunku do samego albumu.
W pewnym momencie z zespołu odszedł Johnny Franck, człowiek odpowiadający za gitarę rytmiczną oraz za czysty wokal. Jak się okazało, Caleb również go zastąpił. Mianowicie, zaczął śpiewać normalnie oraz pomagał przy pisaniu riffów do gitar. Słychać również, że głos wokalisty zmienił się na ten, który słyszymy do teraz. Wracając do wersji deluxe, dodano 4 nowe utwory, parę remixów oraz kilka wersji akustycznych starszych kawałków. I każda z tych rzeczy brzmi fantastycznie. Może brzmi to inaczej i pewnie zauważycie podczas słuchania, gdzie macie oryginalny album, ale wykonanie jest naprawdę dobre. Jeśli więc chcecie poznać ten zespół, zacznijcie od wersji deluxe... który trochę was przygotuje na kolejny album.
Na ten moment ostatni album Attack Attack, This Means War, został wydany w 2012 roku, gdy w składzie znajdowały się już 4 osoby. I ponownie muszę pochwalić osobę Caleba Shomo, gdyż to głównie jego zasługa, za dostarczenie tak świetnego albumu. Na sam start sprawdźcie sobie jeden utwór, chyba mój ulubiony.
Jak słyszycie, to już kierunek z wersji deluxe drugiego albumu. Nie ma już elektroniki, tylko sam metalcore i powiedziałbym, że to genialny album, chyba najlepszy w całej dyskografii Attack Attack. Jak wspomniałem, to dzięki wokaliście dostaliśmy tak dobry krążek... i nawet nie żartuję. Shomo nie tylko miał na głowie wszystkie wokale, keybord oraz gitarę, ale i też napisał riffy dla Andrewa (też gitarzysta), pomagał przy perkusji, a na dodatek sam produkował ten album. Można zatem o nim mówić, jak o człowieku wielu talentów, który także trzymał cały ten bajzel zwany Attack Attack. Tak na dobrą sprawę, ten album brzmi na takie znacznie mocniejsze Beartooth. O nim jeszcze wspomnę. Teraz tak, elektronika zwykle towarzyszyła w utworach Attack Attack konkretnie w refrenach, zaś tutaj mamy zamiast niego w większości troszkę łagodniejszą gitarę (w tle nadal słychać tą drugą, mocniejszą), tamburyn oraz pianino. Screamy Caleba brzmią momentami trochę dziwnie. Ogólnie są naprawdę dobre, ale czasem to brzmi ,,jakby się dusił". Jeśli chodzi o resztę instrumentów, perkusja jest spoko, bas słychać lepiej, ale to gitary są najlepszym elementem. Riffy są mocne, soczyste, breakdowny świetne, aż chce się tego słuchać. Jedyne, co można tu zarzucić, ale to już takie czepianie się na siłę... te wszystkie utwory są do siebie mocno podobne. W poprzednim mieliśmy sporo oryginalności, zaś tutaj może się wydawać, że część riffów jest momentami taka sama. Nie twierdzę, że to złe, ale innym może to przeszkadzać. Wciąż wyszło to lepiej niż cokolwiek z pierwszej płyty. Tekstowo z kolei to coś w stylu dalszych prób walk o serce słuchaczy, wyżalenie swych problemów czy po prostu wydarcie wszystkiego, co denerwowało muzyków.
Moim zdaniem, fani metalcore'u powinni koniecznie sprawdzić ostatni album Attack Attack, gdyż jest piekielnie dobry. Może zawieść ludzi oczekujących Crabcore'u i uwierzcie, ten krążek... on został w prasie oceniony na pewno lepiej od poprzednich dzieł zespołu i zyskał uznanie ludzi, którym nie podchodziło wcześniejsze brzmienie zespołu. Z kolei sami fani to albo kręcili nosem, albo się przyzwyczaili... i najprawdopodobniej było więcej osób, którzy się na This Means War zawiedli. Wielka szkoda. Skutkiem całej tej sytuacji było odejście basisty, Johna Holgado... i niestety odejście Caleba Shomo, przez co zespół się nie podniósł. Obaj panowie odeszli z powodu ogromnej depresji i problemów psychicznych związanych z odbiorem ich działalności, gdzie sam były wokalista przyznał w późniejszym z wywiadów, potwornie mocno przyjął do siebie fakt, że nienawidzono Attack Attack!. Zacytuję samego Caleba: ,,Gdy masz 16 lub 17 lat to mocno przejmujesz się tym, co ludzie o tobie myślą. I gdy wszyscy w internecie piszą, że jesteś kupą gówna i zniszczysz swój zespół, to mocno to ciebie dotyka".
Attack Attack zakończyło swoją działalność w 2013 roku. Jeszcze przedtem znaleźli jakieś zastępstwo na wokal, ale nic z tego nie wyszło. Jeśli jesteście ciekaw, co robią teraz członkowie Attack Attack, to przygotujcie się, trochę tego będzie. Austin Carlile założył po czasie zespół Of Mice and Men, który zyskał ogromną popularność. To był i nadal jest grupą grającą Metalcore, lecz w 2016 roku Austin musiał odejść ze względu na swoją nieuleczalną chorobę oraz ostatnie problemy z członkami zespołu. Obecnie facet ma sporo problemów, gdyż okazał się być gwałcicielem zastraszającym swoje partnerki. Choć uważam, że należy oddzielać działalność twórców od ich zachowania oraz charakteru, to naprawdę smutne, że taka koszmarna osoba była po prostu dobra w muzyce. Zespół dalej tworzy albumy z basistą na wokalu, a w 2021 wydali nowy album Echo, który gorąco polecam. Johnny Franck z kolei tworzy muzykę do dzisiaj, ma już sporo albumów na głowie w różnych gatunkach i na ogół sam to wszystko tworzy. Franck wspominał, że jest uzależniony od muzyki i od razu po skończeniu albumu, zaczyna robić nowy. John Holgado... nie jestem pewny, co obecnie robi. Sam Caleb Shomo założył zespół Beartooth, który miał być pierwotnie drugim jego projektem (na początku tworzył jeden elektroniczny, drugi metalowy) oraz osiągnął dużą popularność. Beartooth to jego sposób na poradzenie sobie z depresją, do której często odnosi się w tekstach piosenek, a samą muzykę głównie on tworzy, gdzie pozostali członkowie grają ją jedynie na koncertach. Tak słyszałem, nie jestem pewny tej kwestii, ale pierwsze epki to autorstwo tylko i wyłącznie Caleba. Zachęcam również do sprawdzenia i jego zespołu. Pierwszy album jest genialny, z czego warto wyróżnić mocny bas, drugi album już był tylko ok, trzeciego nie sprawdzałem, ale ostatni, wydany w 2021 roku jest naprawdę solidny.
I tutaj skończyłbym tego bloga, gdyby nie to... że Attack Attack wznowiło swoją działalność w 2020 roku. Na ten moment wydali tylko jedną epkę, Long Time No Sea i w tym roku mają pierwszą od dawna trasę. I co by tu... zacznę od tego, że oryginalnych członków z lat świetności Attack Attack jest dwóch, Andrew Whiting (gitara rytmiczna i główna) oraz Andrew Wetzel (perkusja i keybord). Było dwóch nowych basistów, z czego teraz jest nim Cameron Perry, a czyste i nieczyste wokale przejął Chris Parketny. Na ten moment stworzyli razem 5 utworów (pomijam shitpostingowe, kowbojowe intro). Pierwszy utwór, All My Life jest ok. Słychać tam, że mocno poszli w elektronikę, są tam ostrawe momenty, ale na ogólną miarę to trochę taki dad rock. Coś, co obecnie tworzy Asking Alexandria, czyli trochę taki rock, ale pod radio. Drugi, Brachyura Bombshell jest znacznie mocniejszy i lepszy. Wpada w ucho, jest ostry i wydaje się być w stylu tych lżejszych utworów z drugiego albumu. Też tam nie brakuje elektroniki. Czy to taki Crabcore? Nie powiedziałbym. Crabcore do tego brzmi, jakby go robili emo nastolatki, a tu tego nie mamy. Kolejny utwór, chyba najlżejszy na EPce to Fade With Me... którego niespecjalnie lubię. Początek i główny tekst jest okraszony takim generycznym do bólu popem, ale w refrenach brzmi naprawdę dobrze. Idealnie nadaje się na słuchanie w samochodzie z rodziną. Najmocniejszym utworem jest z kolei Press F (nie żartuję, tak nazywa się ten utwór). Nie tylko jest najcięższym kawałkiem na tej kompilacji, ale i chyba najcięższym w całej karierze Attack Attack, dający bardzo mocny vibe Deathcore'u. Praktycznie nie ma czystego wokalu. Ostatni utwór, Dear Wendy to piosenka najbliższa działalności starego Attack Attack i jest całkiem spoko. Jak na rozgrzewkę EPka jest całkiem ok. Ma dobre kawałki oraz te słabe. Na sam koniec sam wokalista, który brzmi całkiem dobrze. Jest przyjemny dla ucha, a krzycząc przypomina młodego Caleba Shomo.
Czas pokaże, w jakim kierunki zespół teraz pójdzie. Miejmy nadzieję, że dalej będzie tworzyć lepszą muzykę, oby bez kolejnego cyrku związanego ze zmianą składu. Ja wam dziękuję za przeczytanie i widzimy się w kolejnym blogu :)
Funfact: Obecnie ludzie tęsknią za starym Attack Attack, co jest zabawne biorąc pod uwagę to, jak bardzo nienawidzono tego zespołu. Jednocześnie zawsze ich rozwala, że wokalista popularnego i dobrego zespołu Beartooth pierwotnie pochodził z tamtej grupy.