Songs of Conquest - godny następca kultowych "Hirołsów"?
Jest rok 2002 a ja po raz pierwszy wchodzę do niezwykłego świata fantasy za sprawą Heroes of Might & Magic II, pasjonując się turowymi potyczkami pomiędzy pikselowymi jednostkami. Dwadzieścia lat później znów ślinię się do ekranu, choć jeszcze nie w roli gracza, podziwiając rodzący się owoc pewnego mało znanego dewelopera zza Morza Bałtyckiego. Owoc, który w ogromnym stopniu nawiąże do drugiej, ale i nie tylko, części legendarnej serii.
Songs of Conquest, bo o nim mowa, jest dla mnie jedną z najbardziej wyczekiwanych gier 2022 roku obok Triangle Strategy i Elden Ring. Nie tylko ze względu na sentyment do „Hirołsów”, lecz również za skuteczną próbę rozpalenia płomyka zainteresowania grą (w dodatku strategiczną!) u mocno wypalonego gracza. Dzieło stosunkowo nowo założonego, bo w 2017 roku, zespołu deweloperskiego Lavapotion ze Szwecji ma w założeniu wiernie nawiązywać do klasyków gatunku z lat 90. ubiegłego wieku, zarówno pod względem rozgrywki jak i oprawy audio-wizualnej. Można założyć, że to mix Heroes of Might & Magic, ale i Age of Wonderes, Desciples czy chociażby The Settlers (o tym za chwilę), jednak nie ma co ukrywać, że Songs of Conquest najbardziej kojarzy się z tą pierwszą serią.
Nawiązanie do klasyków, choć z zachowaniem własnej tożsamości
Patrząc na udostępniane materiały śmiem twierdzić, że deweloper jest na dobrej drodze aby potwierdzić wspomniane założenie. Songs of Conquest zabierze nas do magicznych krain w których pieśni bardów rozsławiać będą epickie walki pomiędzy armiami czterech frakcji. Pierwsza z nich – Arleon, to pozostałość po imperium rozbitym na rycerskie, konkurujące ze sobą klany. Rana natomiast to prastare plemiona żyjące na mokradłach, które zjednoczył tajemniczy Dzierżyciel. Barya skupia zuchwałych najemników i kupców oddanych złotu oraz niezależności. W tym świecie swoją rolę odegrają również nekromanci z Loth, którzy wskrzeszając umarłych mogą przywrócić potęgę podupadłej baronii. Cztery odrębne armie – można powiedzieć, że pod kątem ilości nie ma szału, ba! Porównując to do Heroes of Might & Magic II, klasyk z 1996 roku oferował sześć miast. Z kolei mega popularna, ponadczasowa trzecia odsłona serii w sumie umożliwiała wybór pomiędzy dziewięcioma frakcjami.
Skromny wybór miast rekompensują jednostki w grze. Bardzo ciekawe jednostki, dodajmy. Przeglądając udostępnione fragmenty z rozgrywki z pewnością rzuca się w oko zlepek szkieletów z nagrobkiem, tworząc coś na kształt... Obcego? Być może moja wyobraźnia jest czasem zbyt bujna, ale sprawdźcie sami. Są rycerze na koniach z toporami, piechurzy z mieczami, kusznicy w charakterystycznych hełmach, rogate demony przypominające leszego z Wiedźmina, najemnicy ubiorem nawiązującym do Bliskiego Wschodu a nawet trafi się humanoidalny żółw z buławą, zapewne z frakcji Rana. Nie ma sensu teraz opisywać każdej jednostki, trzeba natomiast zaznaczyć że twórcy przyłożyli się do designu armii, nie opierając się tylko na kopiuj+wklej dorobku „Hirołsów”, choć oczywiście pewne nawiązania do serii będą. Generalnie jednostki prezentują się wybornie i mają swój styl. Zarówno one, jak i cały świat po którym poruszamy się naszymi bohaterami, skąpany jest w ślicznym pixel art. Zauważyłem, że sporo osób niechętnie przyjęło ten styl graficzny woląc oprawę z mniej rozpikselowanymi bohaterami. Podobne głosy można było wyczytać chociażby w przypadku Octopath Traveller. Osobiście uważam, że z jednej strony gra straciłaby przez to sporo uroku i uleciał by klimat stylizowany „klasykami z lat 90.”, choć z drugiej strony Songs of Conquest siłą rzeczy będzie głównie porównywany do Heroes of Might & Magic III (1999 rok), gdzie aż takiej pikselozy nie było. No chyba, że była w pamięci pracowników Ubisoftu, którzy bezczelnie zakpili z graczy w przypadku premiery tej gry z dopiskiem HD, wrzucajac do sieci specjalnie rozpikselowane zdjęcia z gry.
Sprawdzone rozwiązania receptą na sukces?
Nie to jest jednak tematem tego bloga, a gra która spróbuje nawiązać do komputerowych legend z gatunku strategii turowej. Skoro SoQ zapowiada się na, umownie przyjmijmy, produkcję o przykuwającej oko, ładnej stylistyce, to czy w parze z nią pójdzie rozgrywka? Ta w gruncie rzeczy jest uderzająco podobna do rozwiązań, które zna każdy fan Heroes of Might & Magic. Sterując poczynaniami któregoś z królestwa, wcielamy się w bohatera, rozwijamy jego umiejętności poprzez doświadczenie z walk i zbierane artefakty, w końcu posiadamy miasta i armie przeróżnych jednostek. W kwestii rozbudowy miasta autorzy rozwinęli koncept produkcji 3DO, gdzie nowe budynki stawia się obok zamku na ogólnym widoku mapy a nie jak wcześniej, w widoku wewnątrz miasta do którego specjalnie trzeba było wejść. Sprawia to, że dużo lepiej widać progres rozbudowy zamku. Nawiązania do Settlersów są jak najbardziej właściwe, w końcu to też klasyk z lat 90. Co poza tym? Znów czeka nas zbieranie surowców. W grze naliczyłem ich sześć – złoto, ruda, drewno, zapewne coś na wzór kryształów, klejnotów i rtęci. Czy to dobrze, czy nie, to już indywidualna ocena każdego z nas. Duża liczba surowców w Heroes of Might & Magic III często sprawiała problem w rozwoju miast i rozbudowie armii, ale było to smaczkiem motywującym do ekspansywnego stylu gry czy handlowania z sojusznikami. Dla odmiany w szóstej odsłonie serii, już wydanej pod skrzydłami Ubisoftu, zredukowano zasoby do raptem czterech, jednak sama gra nie obroniła się pod kątem rozgrywki i innych dziwnych rozwiązań. Jednym z najważniejszych jednak atutów gry będzie możliwość rywalizacji z innymi graczami, zarówno online jak i lokalnie! Do tej pory pamiętam ten niezapomniany klimat wspólnych partyjek z kolegami, gdzie imperialistyczne plany podboju mapy ustalaliśmy przy szklankach coca - coli (lub innych gazowanych podrobów). Przy duchowym następcy „Hirołsów” będzie to jak najbardziej możliwe choć, nie ma co się oszukiwać, cięższe do wykonania niż w beztroskich latach... I smak coli jakby nie ten.
Wygórowane oczekiwania vs rzeczywistość
W Songs of Conquest pokładam duże nadzieje i wierzę, że gra sprosta moim wygórowanym oczekiwaniom. Z racji pewnego już doświadczenia wiem, że często nie warto nastawiać się na upatrzoną grę jako kandydata z gatunku 10/10, ponieważ okoliczności procesów deweloperskich są różne. Czasem gra zapowiadająca się na hicior wypada słabo bądź boryka się z problemami technicznymi, zaś mało oczekiwana produkcja staje się perełką, hidden gemem który po latach będzie ochoczo szukany na portalach aukcyjnych przez zapalonych graczy. Dzieło Lavapotion rozbudziło we mnie emocje, które teraz bardzo rzadko towarzyszą mi podczas premier nowych gier. A to już coś dla gracza będącego praktycznie w stanie spoczynku, dla którego debiuty nowych kartridżów na Evercade to małe święto a klasyki z GOG-a to główne paliwo dające jeszcze moc do grania. Songs of Conquest ma szansę zapełnić niszę w skostniałym już gatunku „turówek” czego zarówno sobie, jak i wszystkim fanom „Hirołsów” szczerze życzę.