Piątkowa GROmada #147 latem 1995 roku...

Jest lipcowy piątek 1995 roku. Otwieram oczy i odruchowo odpalam 14 calowy telewizor marki Sanyo stojący obok łóżka. Nie ma internetu więc mogę w pełni poświęcić się oglądaniu tego co rzucą na kiczowatej lecz na tamtej czasy wyjątkowo popularnej Polonii 1.
W tygodniu z rana nie było nic lepszego niż japońskie anime z lat 70 i 80 z włoskim dubbingiem okraszone głosem Tomasza Knapika. Oglądam więc Tsubasę, który przez pół odcinka biegnie i drugie pół oddaje strzał na bramkę.
Z kuchni dobiega okrzyk mamy i pytanie co zjem na śniadanie. Matula pracuje w bibliotece i zaczyna pracę o 10 więc jeszcze jest w mieszkaniu. Proszę o mortadelę obtoczoną w jajku i usmażoną na patelni. Do tego solidna porcja keczupu z Miwexu.
Kończę śniadanie i biegnę na podwórko. Jest gorąco więc rozkładamy koc i z ekipą gramy w karty. Najpierw „w pana” potem w „makao” Ktoś proponuje żeby zagrać w „noża” Wyciągam z kieszeni finkę po dziadku z wyrzeźbionym na rękojeści jeleniem, zakreślam koło i gramy. Widok dzieciaka z nożem myśliwskim kompletnie nie wzrusza sąsiada palącego na balkonie „Mocne” bez filtra.
Zbliża się pora obiadowa. Każdy powoli rozchodzi się do domów. Z nikim się nie umawiam bo i tak wiadomo, że widzimy się na trzepaku pomiędzy śmietnikiem, a trafostacją.
W domu odpalam na chwilę niemiecką VIVĘ no i akurat leci hit dobrze znany mi ze szkolnych dyskotek na sali gimnastycznej.
Po obiedzie ekipa postanowiła zagrać w piłę. Boisko wygląda jak klepisko z pojedynczymi kępami trawy, ale to nikomu nie przeszkadza. Ważne że jest wola walki i rywalizacja. Po meczu poszliśmy do pobliskiego sklepu PSS na dużego Ptysia na spółkę. Ktoś kupił jeszcze 3 orenżadki w proszku i posypał na rękę. Kwaśne, ale dobre. Zanim jeszcze poszedłem do domu zagraliśmy jeszcze w kapsle na placyku pobliskiego przedszkola.
Wracam do domu. Postanowiłem chwilę w coś zagrać. Akurat dorwałem od kumpla Księgę Dżungli. Poszedł na wymianę za Duck Tales, które sam pożyczyłem od braciaka :)
Tego dnia spotkała mnie jeszcze wielka niespodzianka. Moja babcia, która pracowała w kiosku przyniosła mi świeżutki numer Asterixa. Jako fan komiksu z wypiekami na twarzy wziąłem się za lekturę
Nadeszła pora kolacji. Bułka z żółtym serem i dżemem popita kakao weszła jak złoto w sam raz pod Wieczorynkę o 19. Dzisiaj jednak bez szału bo leci Tajemnica Wiklinowej Zatoki, ale nie ma co się przejmować jutro przecież sobota, a jak sobota to...
Podzielcie się waszymi wspomnieniami z wakacji lat 90! Miłego weekendu i miłej soboty wszystkim!