Na relaksie #3 Luźne przemyślenia o Breath of the Wild

Cześć Wszystkim! Poniżej kilka moich przemyśleń na temat Legend of Zelda: Breath of the Wild!
Długo zastanawiałem czy w ogóle powinienem brać się za ten tekst. Bo czy można pisać o grze co do której ukończenia mamy wątpliwości? Takie natomiast uczucie towarzyszy mi przy Breath of the Wild, chociaż napisy końcowe (a ich obejrzenie najczęściej oznacza u mnie przejście gry) widziałem już jakiś czas temu... Zacznijmy może jednak od początku.
Nie do końca wiedziałem jaki kształt ma przybrać ten tekst, nie chciałem by była to zwykła recenzja czy też artykuł przybliżający daną pozycję. Zdecydowałem się na formę luźnych przemyśleń o tym co w BOTW mnie tak zachwyciło. W tekście mogą pojawić się SPOILERY może nie tyle fabularne, ale dotyczące postaci, miejscówek itp. jednak raczej nic co mogłoby zepsuć komuś zabawę. Tekst jest przeznaczony raczej dla osób które z BOTW miały już do czynienia jednak i tak zachęcam do przeczytania nawet tych którzy nie grali, może akurat się przekonają :)
Z serią Legend of Zelda jakoś nigdy nie czułem się szczególnie związany. Pewnie, miałem do czynienia z większością gier z tego cyklu poczynając od pozycji z NES-a na tych z nowszych konsol kończąc. Ukończyłem jedynie Phantom Hourglass za czasów gdy nosiłem opaskę na jednym oku a zamiast dłoni miałem hak. Dlatego uważam że jest to jeden z czynników dla których Breath of the Wild tak bardzo przypadł mi do gustu- to wciąż Legend of Zelda, jednak tak zupełnie inna od swoich poprzedniczek.
Praktycznie zawsze gry które z czasem uważam za jedne z najlepszych przy pierwszym podejściu nie wciągają mnie od razu i odbijam się od nich na jakiś czas. Nie inaczej było z BOTW. Doszedłem w niej do pewnego miejsca i gdzieś zeszła na dalszy plan, z tego co pamiętam z dwóch powodów- premiera ukochanego Dragon's Dogma a później niestety dryfujący analog. Do gry wróciłem po dłuższej przerwie korzystając z większej ilości wolnego czasu. Ot tak odpaliłem ten tytuł i przepadłem na całego. Wystarczyło do tego niecałe 5 minut w ciągu których dostałem trzy szybkie strzały ukazujące przywiązanie do detali jakie możemy spotkać w BOTW (a których jest przecież znacznie więcej):
-mój Link stał na wieży w trakcie burzy, miałem przy sobie metalowy miecz- po chwili uderzył we mnie piorun :);
-próbowałem wspinać się na skały w czasie deszczu, jednak moja postać co chwilkę się ześlizgiwała;
-strzeliłem do kozy z lodowej strzały i co otrzymałem? Mrożone mięso!
Może nie były to jakieś przełomowe rzeczy jednak zrozumiałem że warto dać grze drugą szansę. Na bok poszły niesamowicie klimatyczne Darksiders 2, Contra Rogue Corps oraz Tales of Vesperia (swoją drogą moja przygoda z serią Tales of... to historia na osobny wpis). Sesje multiplayer w Monster Hunter Generations zeszły na dalszy plan, bez sentymentów pożyczyłem szwagrowi PS4 porzucając łowy w Monster Hunter World. Xenoblade Chronicles 2 próbowało porwać mój czas swoją wciągającą historią, jednak tak jak Astral Chain poległo chociaż już zrobiłem główny wątek w Zeldzie. Cholera, nawet długo wyczekiwane Trials of Mana nie dało rady- wolałem wrócić do Hyrule. Całą tą wyliczanką chciałem uświadomić Wam jak bardzo Breath of the Wild potrafi wciągnąć.
Czasami człowiek potrzebuje prostszych gier w swoim życiu. Bez żadnych skomplikowanych systemów, statystyk, ekranów przeładowanych informacjami, za to z jasnymi zasadami panującymi w świecie gry które dotyczą zarówno gracza, jak i przeciwników z którymi musi walczyć. Wszystko to znalazłem w Breath of the Wild. Zaczynając od prostych i przejrzystych menusów, poprzez łatwy rozwój głównego bohatera i jego wyposażenia, niezbyt skomplikowaną walkę na fabule która od początku wyznacza nam cel kończąc. Wszystko to doskonale ze sobą współgra i nie przytłacza niepotrzebnie gracza. Dzięki temu gra to sama przyjemność, jest to jedna z tych pozycji przy których nie towarzyszyło mi uczucie frustracji.
Jak wspomniałem wcześniej grę mógłbym według swoich zasad uznać za zaliczoną, w końcu wykonałem główne zadanie jakie towarzyszy nam prawie że od samego początku gry- pokonałem Ganona i uratowałem Hyrule. Jednak wciąż czułem pewien niedosyt. Świątyń ukończyłem jedynie około 75 81, nawet nie odkryłem wszystkich miejsc dostępnych na mapie, nie zebrałem wszystkich ziarenek Korok, wykonałem tylko kilka sidequestów... Nie wspominając już o dodatkowych zadaniach z DLC, gdzie myślałem że zaliczenie świątyń na Great Plateau to wszystko co mnie czeka. Jestem przekonany że wiele osób może ukończyć grę i zobaczyć jedynie połowę jak nie mniej tego co ma ona do zaoferowania. Podam przykład z życia wzięty- o istnieniu potworów Molduga dowiedziałem się dopiero z książki Creating a Champion wydawnictwa Dark Horse :) Tak samo do teraz zdarza mi się trafić na nowy rodzaj owada, potrawy czy też wyposażenia.
W Breath of the Wild podoba mi się nie tylko fakt że to żywy świat, pełny różnorodnej fauny i flory ale także to że wszystko co zbierzemy do czegoś się przyda. Każdy zebrany kawałek mięsa z upolowanego dzika, każdy zebrany grzyb, warzywo, owoc, każdy owad, ślimak, ryba, każdy kawałek pokonanego potworka, wydobyty kamień czy też znaleziony fragment spadającej gwiazdy znajdzie swoje zastosowanie. Nie tylko w gotowaniu czy tworzeniu eliksirów, ale także w wyrabianiu nowego ekwipunku, barwieniu/ulepszaniu już zdobytego lub też najzwyczajniej jako sposób na zdobycie gotówki. Podnosząc cokolwiek 'z ziemi' nie czujemy się jakbyśmy zbierali śmieci bez żadnego zastosowania.
Poniżej jedna z moich ulubionych rozrywek w grze, czyli odbijanie promieni Guardianów :)
Podobnie rzecz ma się z eksploracją świata w grze. Już nie będę rozpisywał się o przyjemności płynącej z zwiedzania zróżnicowanych krain od bezkresnych pustyń aż do mroźnych szczytów. Chciałbym wspomnieć o tym że za każdym razem gdy zejdziemy z wyznaczonych dróg, udamy się w jakieś odległe miejsce istnieje duże prawdopodobieństwo że zostaniemy w jakiś sposób 'nagrodzeni'- trafimy na niewidoczną wcześniej świątynie, znajdziemy prostą zagadkę po rozwiązaniu której pojawi się Korok, wyciągniemy skrzynie skarbów zatopioną w jakimś bajorku, spotkamy jakiegoś ciekawego NPC-a itd. Widać że pomoc w tworzeniu świata panów z Monolith Soft bardzo się przydała. Może niektórzy z Was znają to uczucie gdy zwiedzając jakiś otwarty świat trafiacie do jakiegoś miejsca i w głowie powtarzacie sobie 'nie powinno mnie tutaj być, chyba trafiłem tu za wcześnie' jednak ciekawość bierze górę i okazuje się że było jednak warto zapuszczać się tak daleko- w BOTW można się tak poczuć bardzo często. Przyjemna, miejscami nostalgiczna muzyka tylko dopełnia radość płynącą z przebywania w tym żywym świecie.
Momentami możemy poczuć się jak Link komandos:
Bardzo podoba mi się zależność między żywiołami o której niejako wspomniałem wcześniej oraz to że jednakowo oddziałują zarówno na gracza jak i na wrogów. Mokoblin wybrał się w czasie burzy z stalowym mieczem na spacer? Porazi go piorun. Lodowy duszek się nam naprzykrza? Wystarczy jedna ognista strzała i puff! zniknie. Takich przykładów mógłbym wymieniać pewnie bardzo dużo. Nie wspominając nawet o zabawie fizyką dzięki runom, nie tylko przy rozwiązywaniu zagadek w świątyniach, czy też wpływie temperatury i warunków pogodowych na rozgrywkę.
Siły natury w akcji:
Jestem w stanie zrozumieć zatwardziałych fanów Legend of Zelda którym nie do końca przypadło odejście od wypracowanej przez lata formuły. Jednak twórcy Breath of the Wild postanowili zaryzykować i według mnie wyszło im to na dobre. Dzięki temu pozyskali grono nowych graczy a i starzy wyjdacze znajdą tu coś dla siebie. Moim zdaniem to jedna z najlepszych gier wideo jakie kiedykolwiek powstały. Mógłbym się jeszcze długo o niej rozpisywać, może kiedyś uda się zrobić kolejny wpis na jej temat gdzie wymieniłbym różne ciekawostki, pokazał dbałość o szczegóły itp. Sequel BOTW już jest w produkcji, jednak jak dla mnie nie ma co się z nim spieszyć; niech panowie dopieszczają tą produkcję jak długo tylko chcą, a i znajdzie się też kilka rzeczy względem pierwszej części które można poprawić. Zawsze to też więcej czasu by w pełni odkryć pierwszą odsłonę :)
Stay tuned!